Kardynał McCarrick. Wyrodne dziecko amerykańskiego Kościoła

Theodore McCarrick nie jest mistrzem zła ani genialnym oszustem. Był owocem systemu, który przez lata niszczył Kościół, a który on potrafił po mistrzowsku wykorzystać dla własnej kariery.

Aktualizacja: 21.11.2020 18:28 Publikacja: 20.11.2020 00:01

Theodore McCarrick miał dwie, zupełnie różne twarze: dynamicznego duszpasterza, prowadzącego nowator

Theodore McCarrick miał dwie, zupełnie różne twarze: dynamicznego duszpasterza, prowadzącego nowatorskie akcje ewangelizacyjne, w którego diecezji były powołania kapłańskie, oraz sypiającego z klerykami patologicznego kłamcy. Ludzie woleli widzieć tę pierwszą. Jak choćby podczas wizyty na Filipinach w 2013 r.

Foto: Bobby Yip/Reuters/Forum

Nie da się porównywać Theodore'a McCarricka z ks. Marcialem Macielem Degollado. Ten drugi był rzeczywiście postacią demoniczną. Potrafił oszukiwać wszystkich wokoło, wykorzystywać własne dzieci i stworzyć zgromadzenie, które przyciągało młodych i było źródłem gigantycznych zysków dla założyciela, a jednocześnie pozwalało mu prowadzić aktywne życie seksualnego przestępcy, który wykorzystywał chłopców i dziewczęta, w tym własne dzieci, i który na łożu śmierci wyznał, że nigdy w istocie nie wierzył. McCarrick nie jest postacią tej miary, niewiele w nim z bohaterów powieści Fiodora Dostojewskiego. On jest owocem amerykańskiego i watykańskiego systemu kościelnego. Systemu, w którym przemieszane ze sobą – w niemal równych proporcjach – były pełna akceptacja, a nawet promocja homoseksualizmu w instytucjach kościelnych, stary (nie)dobry klerykalizm i korporacyjna solidarność.

Przez dziesięciolecia te składniki pozwalały inteligentnemu, rzutkiemu i charyzmatycznemu duchownemu rozwijać błyskawiczną karierę. I zapewne trwałaby ona do tej pory – jak trwały kariery innych biskupów – gdyby nie fakt, że poza wykorzystywaniem kleryków i księży McCarrick dopuścił się także przestępstw wobec nieletnich. I to właśnie te ostatnie, gdy zostały ujawnione w 2018 r., ostatecznie pogrzebały jego karierę. Nadużywanie władzy, homoseksualne ekscesy, uwodzenie podwładnych – to wszystko przez lata uchodziło mu na sucho. Nie był w tym szczególnie wyjątkowy.

Wujek Ted

Theodore Edgar McCarrick przyszedł na świat w Nowym Jorku 7 lipca 1930 r. Jego ojciec, także Theodore, zmarł na gruźlicę w trzecim roku życia syna. Chłopiec był wychowywany przez matkę, ciotkę matki i babcię, uczęszczał do dobrej, katolickiej szkoły, potem spędził rok w Szwajcarii i rozpoczął studia z filozofii na Fordham University. W 1954 r. wstąpił do Seminarium św. Józefa w Nowym Jorku, które ukończył cztery lata później. Jako młody kapłan był na tyle błyskotliwy i inteligentny, że wbrew obowiązującej wówczas praktyce nie wysłano go po święceniach na parafię, ale od razu pozwolono studiować socjologię na Katolickim Uniwersytecie Ameryki w Waszyngtonie.

Od tego momentu jego kariera toczy się błyskawicznie. Już jako student kierował Instytutem Studiów Hiszpańskich na Katolickim Uniwersytecie Portoryko w Ponce, który miał przygotowywać księży i zakonników z Nowego Jorku do pracy z Latynosami. W 1963 r. został doktorem i zajął na uczelni stanowisko dyrektora ds. rozwoju. Od tego momentu McCarrick zasłynął jako znakomity fundraiser. Dwa lata później młodziutki ksiądz został rektorem, a także otrzymał honorowy tytuł prałata Jego Świątobliwości. Cztery lata później rozpoczął pracę w kurii nowojorskiej, a w 1971 r. został sekretarzem kard. Terence'a Cooke'a. Wraz z nim uczestniczył w rozmowach z najważniejszymi wówczas amerykańskimi politykami, a także po raz pierwszy spotkał kard. Karola Wojtyłe. Cały czas pracował duszpastersko, najpierw w kościele Najświętszego Sakramentu na Manhattanie, a później przy katedrze św. Patryka.

W latach 60. nawiązał głębokie przyjaźnie z wielodzietnymi, katolickimi rodzinami, które nie tylko odwiedzał i wspomagał. Dzieci jego przyjaciół nazywały go „wujkiem Tedem", odwiedzały go później przez całe lata. Już wtedy zaczął wykorzystywać seksualne jedną z ofiar. James był dzieckiem jego bliskich przyjaciół, ochrzcił go kilka tygodni po tym, jak sam przyjął święcenia kapłańskie. 11 lat później ks. McCarrick, który nocował wówczas u rodziców Jamesa, wszedł do jego sypialni. Chłopak właśnie się przebierał, a „wujek" powiedział do niego: „odwróć się". Zszokowany chłopiec to uczynił, a wtedy duchowny opuścił spodnie. „Dobrze" – powiedział – „jesteśmy tacy sami". Wtedy zaczęło się trwające 20 lat wykorzystywanie. Cztery lata później chłopiec opowiedział o tym ojcu. Ten nie dał temu wiary. „Rodzice uważali ks. McCarricka za niemal świętego. W nic nie uwierzyli" – wspominał w rozmowie z „New York Timesem" 60-letni już James.

Dynamiczny duszpasterz, gwiazda dyplomacji

Młody prałat już od roku 1968 znajdował się na rozmaitych listach kandydatów do biskupstwa. I od tego czasu nuncjatura apostolska zbierała o nim opinie kapłanów, którzy blisko z nim współpracowali. Wszystkie były entuzjastyczne. Mówiły o jego „błyskotliwej inteligencji", znajomości języków, solidnej i mocnej duchowości. „Gdyby ks. prałat McCarrick został biskupem, nie stałby się powodem żadnego skandalu. Jego zdrowy charakter moralny, pobożność i gorliwość kapłańska, roztropność i solidna wiedza z zakresu teologii i innych nauk czynią go godnym kandydatem na urząd biskupa. Jego duch służby bliźnim i wierność Kościołowi, a zwłaszcza Ojcu Świętemu, zachęca mnie, abym ponownie polecił jego kandydaturę do rozważenia" – pisał jeden z pytanych o opinię duchownych. A inny dodawał: „Postępuje jak bardzo dobry kapłan i nigdy nie rzucono żadnych podejrzeń co do jego cnoty". Ostatecznie biskupem pomocniczym w Nowym Jorku McCarrick został mianowany przez Pawła VI w 1977 r. Dwa lata później spotkał się z Janem Pawłem II.

Już w 1981 r. został ordynariuszem nowo powołanej diecezji Metuchen. W wywiadach udzielanych w tamtym czasie nowy biskup chętnie opowiadał o zaprzyjaźnionych z nim rodzinach i przekonywał, że dzieci w nich urodzone traktuje jak siostrzeńców czy bratanków i że pozostaje z nimi w bardzo bliskich relacjach. I tak było. Według świadectwa jednego z księży, w rezydencji biskupiej odbywały się obiady, w których regularnie uczestniczyli pełnoletni już „bratankowie" biskupa, których później przyjmował on u siebie w sypialni na noc. Jego osobisty sekretarz zeznał po latach autorom watykańskiego raportu, że biskup i młodzi chłopcy „oczywiście spali razem", ale on „nie uznawał tego" za coś seksualnego i „nigdy nie słyszał o fizycznej intymności". „Po prostu pomyślałem, że to coś męskiego, kumpelskiego. W pewnym sensie nie mogłem sobie wyobrazić, że może się dziać coś niewłaściwego. Biskup to postać szczególna. Nie dotarło do mnie, że mogło się dziać coś dziwnego" – opowiadał.

Nikogo nie zaskakiwał fakt, że biskup zabierał ze sobą kleryków do swojego wakacyjnego domu i tam spędzał z nimi sporo czasu. Do czego tam dochodziło, opowiada choćby Robert Ciolek, wtedy kleryk w seminarium u McCarricka. Biskup zaczął go zapraszać na wspólne wycieczki, a także na nocowanie w jednym pokoju, gdzie było tylko jedno łóżko, a wreszcie zaczął prosić o masaże. Wszystko to było uzupełniane przez opowieści o tym, że Ciolek jest „wschodzącą gwiazdą" i że może „wznieść się wysoko w Kościele". „Zaufałem mu, zawierzyłem, uwielbiałem go" – wspominał wiele lat później w wywiadzie dla „New York Timesa" Ciolek, który ostatecznie księdzem nie został. Zignorowano także anonimowe listy, jakie wysyłała matka molestowanych przez „wujka Teda" chłopców. Miała ona widzieć, jak zaprzyjaźniony z jej mężem biskup trzyma ręce na udach jej synów, jak robi im masaże, jak wykonuje erotyczne gesty.

Wszyscy za to widzieli, że biskup McCarrick jest dynamicznym duszpasterzem, w którego diecezji były powołania kapłańskie, który prowadził nowatorskie akcje ewangelizacyjne i który nie tylko podróżował po całym świecie, ale też spotykał się wielokrotnie z papieżem Janem Pawłem II, z kolejnymi prezydentami USA, z liderami politycznymi i religijnymi całego świata. I wreszcie – uchodził za prawowiernego, choć bardzo otwartego. To właśnie on prowadził coraz liczniejsze wielkie modlitwy publiczne, uczestniczył w telewizyjnych audycjach, umiał podbijać serca nie tylko katolików. Pięknie mówił także o celibacie i o jego przeżywaniu.

Czy można było wówczas podejrzewać, że istnieje także drugie oblicze kapłana? Ofiary mówią, że tak. James Grein zapewnia, że w czasie umówionego przez McCarricka prywatnego spotkania z papieżem, opowiedział mu on o tym, jak został wykorzystany. Papież miał wziąć jego głowę w ręce i pomodlić się za niego i z nim. Ale nic z tego nie wynikło. Raport watykański wspomina o spotkaniach mężczyzny z papieżem, ale nie o przekazywaniu takich informacji. Kariera biskupa trwała więc w najlepsze, a on sam został w 1986 r. arcybiskupem Newark. I znowu zebrał entuzjastyczne opinie, także od tych, którzy później już przed nim ostrzegali.

Późne lata 80. i 90. ubiegłego wieku to w karierze McCarricka złoty czas. Angażuje się on w walkę o prawa człowieka i dialog międzyreligijny, podróżuje do Chin, ale także do Europy Środkowej, zna i rozmawia z najważniejszymi postaciami światowej polityki. Jest gwiazdą telewizji i prasy, a przy tym uchodzi za oddanego Kościołowi pasterza. Jego pracowitość, oddanie i zaangażowanie są doceniane. Archidiecezja także się rozwija, by zaś zapewnić jej różnorodność, McCarrick zaprasza do niej seminarium Drogi Neokatechumenalnej. Takie zaangażowanie jest możliwe tylko dlatego, że biskup jest pracoholikiem. Pracuje non stop od 5 do 22, siedem dni w tygodniu. A mimo to znajduje czas, by spotykać się z zaprzyjaźnionymi od lat rodzinami, a także by zabierać kleryków i młodych księży na rozmaite wyjazdy.

Osaczeni klerycy

W tym czasie do następcy McCarricka w diecezji Metuchen, biskupa Edwarda Hughesa, zgłasza się ksiądz, który jako kleryk był wielokrotnie molestowany seksualnie przez późniejszego kardynała. Szczegółowo opowiada on swoją historię, w tym wydarzenia z domku letniego, gdzie biskup nie tylko zmusił go do masowania, spania z nim w jednym łóżku, ale także próbował się o niego erotycznie ocierać. Gdy mężczyzna uciekł, McCarrick się wściekł, a jego bliscy współpracownicy, gdy kleryk opowiedział im o tym, oznajmili, że oskarża biskupa o poważne kwestie i że w związku z tym musi zostać skierowany na badania psychiatryczne, bo inaczej nie będą mogli go wyświęcić na kapłana. Przerażony wizją usunięcia z seminarium kleryk się zgadza, ale w trakcie spotkania z doradcą o. Edwardem Zogbym SJ ten ostatni zaczyna go namawiać do chwycenia go za kroczę i próbuje pocałować. Kleryk odepchnął duchownego i wybiegł, ale po tym spotkaniu uzyskał pewność, że nikt w Kościele mu nie pomoże i nie uwierzy.

O tym wszystkim kilka lat później duchowny ten opowiedział właśnie biskupowi Hughesowi. Ten nie wyglądał na zaskoczonego, jakby wiedział, co robił jego poprzednik. „Zajmę się tym" – powiedział wyświęconemu już wówczas księdzu. Nic jednak nie wskazuje na to, by rzeczywiście to zrobił. Niczym zakończyły się także inne sprawy zgłoszone przez księży molestowanych przez McCarricka biskupowi Hughesowi. Jednym z nich był kapłan z Brazylii, którego McCarrick kilkukrotnie nakłonił do masturbacji. Gdy duchowny zaczął przekonywać biskupa, że źle się z tym czuje, ten miał go zapewniać, że „księża angażujący się w czynności seksualne to coś normalnego i akceptowanego w Stanach Zjednoczonych, a szczególnie w tej diecezji". Gdy ksiądz opowiedział o tym biskupowi Hughesowi, ten zaproponował mu, by wybaczył McCarrickowi i zostawił tę sprawę dla dobra Kościoła. W roku 1990 dwóch duchownych przyłapało McCarricka w dwuznacznej sytuacji z klerykami. I znów nic się nie stało.

Nic nie zmieniają także anonimy, jakie w latach 1992–1993 zaczyna otrzymywać kard. John O'Connor. Nic nie zmieniają, bo zostają przekazane McCarrickowi. On sam jest spokojny i zapewnia o modlitwie. Informujące o pedofilskich przestępstwach abp. Newark kierowane są w 1993 r. też do nuncjusza apostolskiego. Ten niszczy je, bo są anonimowe. Niczego nie zmienia także kolejny list wysłany przez księdza, który podpisał się fałszywymi danymi, informujący, że w diecezji Newark rządzą duchowni homoseksualni, że w seminarium dochodzi do nadużyć wobec kleryków i że sam biskup oskarżany jest o homoseksualne zachowania wobec księży i kleryków. Nuncjusz Cacciavillan nic ze sprawą nie robi. Jedyna próba weryfikacji tych informacji zostaje podjęta przed wizytą papieską w USA, ale zarówno kard. O'Connor, jak i metropolita Waszyngtonu kard. Hickey uznają, że nie można dawać im wiary i po raz kolejny zachwalają oddanie, wiarę i czystość McCarricka.

Watykan nie robi nic

Kongregacja ds. Biskupów kurii rzymskiej o sprawie dowiaduje się z listu katolickiego psychoterapeuty dr. Richarda Fitzgibbonsa, zaangażowanego w pomoc wielu duchownym, który w liście z 1997 r. opisuje historię swojego pacjenta: „Kiedy był klerykiem, biskup Theodore McCarrick (wówczas biskup Metuchen) zadzwonił do niego i zaprosił go na wyprawę na ryby. Zaproszenie zostało przyjęte. Pod koniec pierwszego dnia kleryk był zszokowany, gdy wszedł do sypialni i zobaczył, że biskup McCarrick nawiązuje stosunki seksualne z innym księdzem. Biskup, widząc mojego pacjenta w sypialni, zapytał go, czy chce być następny. On odmówił. Mój pacjent zauważył, że biskup i drugi kapłan udzielili sobie później sakramentu pojednania" – opisywał sprawę psychoterapeuta. A już tylko to, co napisał, powinno natychmiast uruchomić procedury watykańskie, bo przecież w momencie, gdy doszło do wzajemnego odpuszczenia sobie grzechów przez uczestników aktu homoseksualnego, abp McCarrick ściągnął na siebie z automatu ekskomunikę. To jednak, że coś powinno uruchomić jakieś procedury, nie oznacza, że uruchomiło. List został zignorowany, nikt nie podjął żadnych działań.

Wiedza, jaką już posiadano także w Kongregacji ds. Biskupów, nie przeszkodziła nuncjuszowi apostolskiemu w USA mocno popierać kandydatury McCarricka na metropolitę Chicago w 1997 r. Wtedy jedynym przeciwnym był kard. O'Connor, ale i on nie stawiał sprawy na ostrzu noża. Dwa lata później, gdy nowy nuncjusz apostolski w USA abp Gabriel Montalvo rozmawiał z kardynałem o tym, że Jan Paweł II rozważa kandydaturę McCarricka nawet na stanowisko nowego metropolity Nowego Jorku, O'Connor już wprost mówił o zastrzeżeniach natury moralnej, które powinny wstrzymać tę nominację. Nuncjusz poprosił o wyjaśnienia. W tym samym czasie wysłał jednak opinię metropolity waszyngtońskiego, kard. Hickeya, który przekonywał Watykan, że nie ma lepszego kandydata na metropolitę Nowego Jorku niż właśnie McCarrick. O'Connor wysyła jednak poufny list do nuncjusza, w którym opisuje oskarżenia, podkreśla, że nie zostały one wyjaśnione, i mocno wskazuje, że wybór McCarricka na jego następcę jest niebezpieczny dla Kościoła. List zostaje przekazany do Kongregacji ds. Biskupów, a na prośbę papieża opiniuje zastrzeżenia poprzedni nuncjusz, który przez lata nic nie zrobił. Tym razem idzie dalej i oznajmia, że w spaniu biskupa w jednym łóżku z chłopcami nie ma nic złego, że molestowanie kleryka to nic takiego itd.

Twarz walki z nadużyciami

Po śmierci kard. O'Connora nuncjusz apostolski decyduje się na kontynuowanie „śledztwa" i w tym celu wysyła listy do czterech biskupów: Jamesa T. McHugha, Vincenta D. Breena, Edwarda T. Hughesa i Johna M. Smitha. I znowu – nic z tego nie wynika. Biskupi, nawet jeśli przyznają, że jakieś pogłoski do nich dochodziły, to w istocie bronią McCarricka. Robi tak nawet Hughes, do którego zgłaszały się ofiary i który zapewniał je o tym, że załatwi sprawę. „Nie mam żadnych bezpośrednich, faktycznych informacji dotyczących jakiejkolwiek moralnej słabości wykazanej przez abp. McCarricka, ani w przeszłości, ani obecnie" – pisał biskup Hughes. A dalej przekonywał, że nie wierzy świadkom, którzy zeznawali przeciwko jego poprzednikowi. Na koniec jednak wskazał, że czymś nierozsądnym byłoby nominowanie McCarricka na nowe stanowisko, ale też nie ma powodów, by wszczynać wobec niego postępowanie dyscyplinarne. Opinie innych biskupów były podobne, jedni o niczym nie wiedzieli, inni nie widzieli nic dziwnego we wspólnym nocowaniu z młodymi mężczyznami czy spaniu w jednym łóżku z klerykami. Mimo takich odpowiedzi nuncjusz zasugerował, że choć nie ma pewności, co do prawdziwości oskarżeń, to McCarrick nie powinien być brany pod uwagę do żadnych nominacji.

Tyle że kilka miesięcy później zwolniła się metropolia waszyngtońska. Przewodniczący Konferencji Biskupów Stanów Zjednoczonych przekonywał, że trudno o lepszą kandydaturę niż McCarricka, że inteligencja, zaangażowanie i wiara predestynuje go do tej funkcji. „Jest całkowicie lojalny wobec Magisterium i w pełni oddany Ojcu Świętemu. Jest wyrozumiały i współczujący dla kapłanów" – pisał bp Joseph Fiorenza. Kandydaturę McCarricka poparł także prefekt Domu Papieskiego abp James Michael Harvey, metropolita Detroit i wielu innych amerykańskich biskupów. Jan Paweł II zdecydował jednak inaczej i usunął nazwisko McCarricka z listy kandydatów do nowej godności. Powód? Oskarżenia O'Connora.

Gdy McCarrick się o tym dowiedział, skierował do ks. Stanisława Dziwisza osobisty list, w którym odrzucał wszelkie podejrzenia. „Wasza Ekscelencjo, jestem pewien, że popełniłem błędy i może czasami brakowało mi roztropności, ale w ciągu 70 lat mojego życia nigdy nie miałem stosunków seksualnych z żadną osobą, mężczyzną czy kobietą, młodą czy starą, duchowną czy świecką, nigdy też nie wykorzystywałem innej osoby ani nie traktowałem jej bez szacunku" – napisał. „Myślałem, aby nie pisać do Ciebie o tym strasznym zarzucie i pozostawić sprawę w rękach Boga, który jest Sędzią wszystkich rzeczy. Przedyskutowałem to jednak dogłębnie z moim spowiednikiem i doradził mi, abym przynajmniej skontaktował się z Tobą, którego uważam za dobrego przyjaciela i brata. W przypadku gdyby krytyka kardynała O'Connora wobec mojej osoby dotyczyła innych, to dobrze, że piszę, choćby po to, żeby niezasłużenie nie niszczyć reputacji kogokolwiek innego. Z drugiej strony, jeśli Jego Świątobliwość straciłby zaufanie do mnie jako biskupa, chętnie zrezygnowałbym z mojej diecezji i przyjąłbym jakąkolwiek posługę, którą by mi powierzył. Wiem, jaki szacunek żywi do mnie Ojciec Święty – i darzę go wielką miłością. Najbardziej bolesne jest dla mnie to, że zasmuciłoby to Ojca Świętego i pozwoliło mu poczuć, że go zawiodłem" – pisał McCarrick. I ten list, nieprecyzyjny, nieostry, pełen sformułowań dwuznacznych, przekonał papieża, by przywrócił McCarricka na listę kandydatów, a potem, by to jego mianować na metropolitę.

Dalej nic już nie zakłócało kariery McCarricka. Krótko potem został kardynałem, a nawet twarzą walki z nadużyciami seksualnymi w Kościele. To on prezentował dokumenty, przepraszał ofiary, on wreszcie zapewniał, że Kościół zrobi wszystko, by się oczyścić. A przy okazji usuwał z dokumentów episkopatu jakiekolwiek próby wszczynania śledztw w sprawie biskupów, tak by jego sprawa nie wypłynęła na zewnątrz. Nadal też podróżował, spotykał się z politykami i dyplomatami, wygłaszał kazania, wykłady. Był autorytetem.

W 2006 r. Benedykt XVI przyjął jego rezygnację w związku z osiągnięciem wieku emerytalnego, a później miał go prosić, by sam wycofał się z życia kościelnego, właśnie z powodu wcześniejszych zarzutów. Kardynał Tarcisio Bertone miał wynegocjować z papieżem taką formę, bez formalnych kar. McCarrick obiecał, ale tego nie zrobił. Dalej podróżował, sprawował publiczne msze, zbierał fundusze, spotykał się z możnymi świata. Ostatecznie kary zastosowano wobec niego, gdy w 2018 r. pojawiły się oskarżenia o pedofilię. Krótko później papież przyjął jego rezygnację z zasiadania w Kolegium Kardynalskim, zakazał mu sprawowania funkcji kapłańskich i nakazał prowadzenie życia pokutnego w jednym z klasztorów. 13 lutego 2019 r. został wydalony ze stanu kapłańskiego.

McCarrick jednak sam nigdy nie przyznał się do winy. W wywiadzie udzielonym w sierpniu 2019 r. mówił: „Nie wierzę, bym zrobił rzeczy, o które się mnie oskarża" – James Grein oskarżył go o wykorzystywanie seksualne w czasie spowiedzi. „Ta rzecz ze spowiedzią to coś strasznego. Byłem księdzem przez 60 lat i nigdy nie zrobiłbym czegoś takiego" – przekonywał kardynał. Fakt, że pamiętała to ofiara, w ogóle nie przeszkadza McCarrickowi. „Jego zaprzeczenia są wciąż takie same, jak wówczas, gdy mówił mi: kto ci w to kiedykolwiek uwierzy" – odpowiadał wówczas na wywiad James Grein.

To jest akt oskarżenia

Trudno nie zadać pytania, jak to jest możliwe, że chroniczny kłamca, przestępca seksualny, człowiek, o którego działaniach wiedziano przynajmniej od początku lat 90., tak długo mógł robić karierę w Kościele? Jak to możliwe, że choć jego współpracownicy wiedzieli, że przyjmuje on młodych mężczyzn w swojej sypialni, a z klerykami śpi w jednym łóżku, to nic z tym nie robili? Jak to możliwe, że kryto go, gdy kardynał O'Connor zaczął domagać się wyjaśnień, i kłamano nawet Stolicy Apostolskiej? Odpowiedź jest prosta, choć trudna do przyjęcia. Winny tych zaniedbań nie jest papież, który wie tylko tyle, ile dowie się od swoich współpracowników, ale cały system amerykańskiego i watykańskiego Kościoła. Z jego starymi i nowymi elementami.

Starym, wielowiekowym elementem jest klerykalizm – zakorzeniony głęboko w Kościele; uznanie, że duchowny jest kimś lepszym, świętszym, w pewnym sensie nietykalnym, którego dobre imię trzeba chronić, wyniesionym ponad wiernych. To on sprawiał, że rodzice nie wierzyli swoim dzieciom, gdy te zaczynały opowiadać, co robił im „wujek Ted". „Ojciec nigdy by nie uwierzył, że ksiądz może zrobić coś takiego" – opowiada jedna z ofiar McCarricka. Klerykalizm spowodował także, że biskup Hughes prosił molestowanych księży, by milczeli i się modlili, a sam nie informował o sprawie innych. To sakralizacja osoby biskupa sprawiała, że jego ofiary były tak zszokowane tym, co się dzieje, że nie reagowały. To głęboko zakorzeniony klerykalizm sprawiał, że każdą wątpliwość zawsze interpretowano na korzyść biskupa i na niekorzyść ofiar, że ich dobro przez lata było lekceważone. I wreszcie, to klerykalizm sprawiał, że dobre imię instytucji i biskupa było ważniejsze niż dobro ofiar. Nie jest przypadkiem, że argumentem przeciwko nominacji McCarricka wcale nie było to, że mógł on zrobić coś złego, że skrzywdził niewinnych, ale to, że ewentualne informacje o tym mogą zaszkodzić instytucji Kościoła...

Ale jest i drugi powód, dla którego działania McCarricka tak długo były możliwe. Jest nią zjawisko, które opisał w „Żegnajcie, dobrzy ludzie" katolicki dziennikarz Michael S. Rose – fakt istnienia homoseksualnych powiązań w wielu seminariach i diecezjach amerykańskich. Richard Sipe, były ksiądz i jeden z badaczy problemu homoseksualizmu w Kościele amerykańskim, wprost wskazywał, że ponad połowa duchownych w USA (a wśród biskupów nawet więcej) może być homoseksualna. W takim środowisku dwuznaczne zaczepki, sugestie, sypianie z klerykami już tak nie szokuje i z tej perspektywy słowa skierowane do brazylijskiego księdza przez wykorzystującego go McCarricka, że tu takie działania są normą, brzmią już inaczej.

Identyczne zarzuty homoseksualnych działań można było postawić abp. Rembertowi Weaklandowi OSB, który po przejściu na emeryturę wydał entuzjastycznie przyjęte – także przez część liberalnej opinii katolickiej – pamiętniki, w których opisywał swoje bujne życie homoseksualne, kolejnych kochanków i dowodził, że piękno seksu gejowskiego jest w pełni do pogodzenia nie tylko z katolicką moralnością, ale i regułą celibatu. Dopiero rok temu nazwisko Weaklanda usunięto z budynków kościelnych diecezji, gdzie sprawował posługę. Takich historii jest więcej – by wymienić tylko biskupów George'a Patricka Ziemanna i Josepha Keitha Symonsa.

Cały ten bardzo progresywny system utrzymywany był jednak przez złą teologię klerykalizmu, której używano, by uniemożliwiać klerykom informowanie przełożonych o sytuacji w seminariach; którą przekonywano, że walka o swoje prawa jest występowaniem przeciwko instytucjom; dzięki której niewygodnych, bo np. heteroseksualnych, kleryków czy księży można było usunąć z seminarium czy diecezji. I nie są to opowieści wściekłych katolickich tradycjonalistów, ale przestępstwa, za które diecezje i zakony wypłaciły ofiarom ogromne odszkodowania. I dopiero, gdy uświadomimy sobie, że to właśnie w takim katolickim krajobrazie, tolerowanym i wspieranym w imię różnorodności, tolerancji, walki z rzekomym fanatyzmem Jana Pawła II, funkcjonował ksiądz, potem biskup, a wreszcie arcybiskup i kardynał McCarrick, jego kariera stanie się zrozumiała. Stary dobry klerykalizm uzupełniony przez lawendowe powiązania pozwalał mu przez lata funkcjonować.

Nie da się porównywać Theodore'a McCarricka z ks. Marcialem Macielem Degollado. Ten drugi był rzeczywiście postacią demoniczną. Potrafił oszukiwać wszystkich wokoło, wykorzystywać własne dzieci i stworzyć zgromadzenie, które przyciągało młodych i było źródłem gigantycznych zysków dla założyciela, a jednocześnie pozwalało mu prowadzić aktywne życie seksualnego przestępcy, który wykorzystywał chłopców i dziewczęta, w tym własne dzieci, i który na łożu śmierci wyznał, że nigdy w istocie nie wierzył. McCarrick nie jest postacią tej miary, niewiele w nim z bohaterów powieści Fiodora Dostojewskiego. On jest owocem amerykańskiego i watykańskiego systemu kościelnego. Systemu, w którym przemieszane ze sobą – w niemal równych proporcjach – były pełna akceptacja, a nawet promocja homoseksualizmu w instytucjach kościelnych, stary (nie)dobry klerykalizm i korporacyjna solidarność.

Pozostało 96% artykułu
Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: Polska przetrwała, ale co dalej?
Materiał Promocyjny
Z kartą Simplicity można zyskać nawet 1100 zł, w tym do 500 zł już przed świętami
Plus Minus
„Septologia. Tom III–IV”: Modlitwa po norwesku
Plus Minus
„Dunder albo kot z zaświatu”: Przygody czarnego kota
Plus Minus
„Alicja. Bożena. Ja”: Przykra lektura
Materiał Promocyjny
Najszybszy internet domowy, ale także mobilny
Plus Minus
"Żarty się skończyły”: Trauma komediantki
Materiał Promocyjny
Polscy przedsiębiorcy coraz częściej ubezpieczeni