Federalna Komisja Wyborcza (FEC) zwycięzcy jeszcze nie wskazała: uczyni to, gdy trzy ostatnie stany (Georgia, Karolina Północna i Alaska) podliczą głosy, a sądy ostatecznie odrzucą pozwy o nieprawidłowości wysunięte przez sztab Donalda Trumpa. Dlatego odchodzący prezydent porażki jeszcze nie uznał. Ale mimo to, gdy w sobotę okazało się, że na podstawie już znanych wyników Joe Biden przekroczył próg 270 głosów elektorskich, który daje przepustkę do Białego Domu, popłynęły do niego listy gratulacyjne od przywódców świata.
Pośpiech miał też podtekst polityczny: dla jednych, jak kanclerz Merkel, chodziło o zamknięcie rozdziału złej współpracy z USA, dla innych, jak prezydenta Dudy, ułożenie się z kandydatem, z którym do tej pory właściwie nie miało się żadnych relacji.
Jednak rewolucja w amerykańskiej polityce zagranicznej nie musi być aż tak głęboka. Przykład? Na podpis Bidena czeka uchwalona przez Kongres ustawa, która zabrania przedsiębiorstwom uczestniczącym w budowie Nord Stream 2 robić biznes tak w USA, jak i z amerykańskimi instytucjami finansowymi. – To fundamentalnie zły projekt dla Europy – mówił o rurociągu prezydent elekt. Wątpliwości, jaką decyzję podejmie i jak na to zareaguje Berlin, raczej więc nie ma.
W czasie kampanii wyborczej Biden o Polsce nie wyrażał się co prawda pochlebnie. Z powodu wątpliwości do jakości rządów prawa porównał ją do Białorusi. Wskazywał też, że „prawa osób LGBT to prawa człowieka". A w przyszłym roku chce zorganizować Szczyt Demokracji. Aby utrzymać ciepłe relacje z Waszyngtonem, polskie władze będą więc musiały w wielu tych sprawach zmienić stanowisko.
Ale niezależnie od tego 46. prezydent nie zrewolucjonizuje podejścia do naszego kraju w sprawach o strategicznym znaczeniu.