Pedro Sanchez woli zrzucić tę trudną decyzje na 17 hiszpańskich wspólnot autonomicznych. Zgodnie z wtorkową deklaracją premiera to one mają wystąpić z wnioskiem do Madrytu o przywrócenie stanu nadzwyczajnego, przez który królestwo przechodziło wiosną. Blokada co prawda powstrzymała wtedy zarazę, która w pewnym momencie gasiła w Hiszpanii blisko tysiąc żyć dziennie. Ale cena takiej strategii była niezwykle wysoka. Gospodarka została tak naprawdę sprowadzona wtedy do parteru: tylko w II kwartale tego roku dochód narodowy załamał się o porażające 22,1 proc. w stosunków do analogicznego okresu 2019 r., najwięcej w Europie (w Polsce spadek wynosił wtedy 7,9 proc.) i najwięcej w historii Hiszpanii od wojny domowej. A liczba bezrobotnych znów zaczęła się niebezpiecznie zbliżać do 20 proc. osób w wieku produkcyjnym.
Gospodarka czy życie
Aby choć po części złagodzić ten gospodarczy kataklizm, Sanchez zniósł gros restrykcji już pod koniec czerwca, podczas gdy Włochy utrzymują je do 15 października. Hiszpanie chcieli w ten sposób uratować przynajmniej po części sezon turystyczny, który w normalnych czasach przynosi królestwu kolosalny dochód 200 mld euro rocznie, 13 proc. PKB.
Dziś jednak efektem tej przedwczesnej liberalizacji jest gwałtowny wzrost liczby zachorowań. To już 3–6 tys. osób w ciągu doby, łącznie prawie 450 tys. przypadków. Co prawda tym razem nieporównywalnie mniejsza jest ilość zgonów, bo większość zakażonych to młodzi, którzy bawili się w klubach nocnych Madrytu czy Barcelony albo odpoczywali na wypełnionych po brzegi plażach Morza Śródziemnego. Władze obawiają się jednak, że przekażą oni zarazki znacznie słabszym, starszym osobom i liczba zmarłych znów zacznie rosnąć.
Takie obawy są szczególnie silne w stołecznym Madrycie, który jest rządzony przez opozycyjną, konserwatywną Partię Ludową (PP). Stolica odebrała Barcelonie wątpliwy przywilej bycia epicentrum pandemii. Szpitale znów zbliżają się tu do limitu możliwości leczenia osób z ostrymi objawami Covid-19, co przywodzi na myśl tragiczne dni w marcu i kwietniu, gdy lekarze musieli decydować, kogo ratować, a kogo odesłać do domu czasami na pewną śmierć.
– Nikt nie stoi za sterem okrętu, który się nazywa Hiszpania – zaatakował strategię Sancheza lider PP Pablo Casado. Był wściekły, że to do niego będzie należała trudna decyzja, czy ratować ludzkie życie czy gospodarkę.