Ostra, czyli agresywna? Mam nadzieję, że nie. Jeżeli ktokolwiek będzie stosował agresywną kampanię, to trzeba będzie to wyraźnie potępić, ponieważ przeciwnik jest dziś gdzie indziej. Są nią niekorzystne dla Polek i Polaków zmiany i psucie państwa przez PiS. Chciałbym, aby opozycja zmierzyła się w rzeczowej debacie na argumenty, abyśmy porozmawiali o tym, jakiego państwa chcemy. Czy chcemy nowoczesnego państwa, czy chcemy pozostać w obecnym marazmie? Prezydent może tę politykę kształtować. Aktualnie jesteśmy w złej sytuacji międzynarodowej – skłóceni ze wszystkimi sąsiadami, z Francją, większością krajów UE, z Ukrainą, a nawet krajami Bliskiego Wschodu, z Izraelem na czele. USA nie informują swojego najbliższego partnera o najważniejszych zagrożeniach. To nie gwarantuje nam żadnego bezpieczeństwa. Chciałbym żeby prezydent RP, dumnego państwa w sercu Europy w 2020 roku miał swoje miejsce tam, gdzie zapadają najważniejsze decyzje. Jako równorzędny partner, a może nawet lider w Unii Europejskiej, Trójkącie Weimarskim, Grupie Wyszehradzkiej. A nie tak jak dziś - na uboczu, obrażony w kącie.
Jak zamierza pan walczyć z Małgorzatą Kidawą-Błońską o głosy kobiet?
Nie wystarczy być kobietą, żeby rozwiązywać problemy kobiet. W PiS i Konfederacji też są kobiety, ale czy walczą o kwestię równouprawnienia? Mam wątpliwości. Moja przeszłość pokazuje, że w kwestii praw kobiet zrobiłem bardzo wiele. Ponadto mam konkretne poglądy, które tych spraw dotyczą. Pytam: czy tzw. kompromis aborcyjny należy utrzymać? Ja uważam, że to nie jest kompromis, tylko piekło kobiet i trzeba to zmienić. Kwestie związane z dostępem do nowoczesnej antykoncepcji, z in vitro, to wszystko należy uregulować tak, jak w pozostałych krajach Europy. To nie płeć powinna w tych wyborach decydować.
Kto będzie pana wspierał w tych wyborach? Osoby z europarlamentu, premierzy, prezydenci lewicowi z Zachodu?
Zaangażowani będą wszyscy i pokażemy co do zaoferowania – jeżeli chodzi o tę prezydenturę - mają siły progresywne, otwarte. Na pewno mogę liczyć na wsparcie mojej rodziny politycznej z Parlamentu Europejskiego i europejskich liderek i liderów, którzy do niej należą. Zresztą już przesyłają wyrazy wsparcia. Pomaga mi też wielu ekspertów i doradców o dużym autorytecie społeczny. Ale wszystko w swoim czasie - te osoby na pewno pojawią się ze mną w kampanii.
Nie żałuje pan, że nie zrzekł się mandatu w Parlamencie Europejskim?
Wprost przeciwnie. Taka była decyzja całej Lewicy, że ja nie startuję w wyborach parlamentarnych, tylko w prezydenckich. I to była najlepsza decyzja, ponieważ dzisiaj wracam z nowymi kontaktami zagranicznymi, z doświadczeniem na wysokich stanowiskach w PE, które jest bardzo ważne dla potencjalnego prezydenta.
Dlaczego uważa pan, że to właśnie pan może budować wspólnotę w Polsce?
Ponieważ zrobiłem to w Słupsku. Pokazałem tam, że jesteśmy w stanie to zrobić. 30 proc. osób, które na mnie zagłosowało, to był wcześniej elektorat PiS. W przeszłości często próbowano mnie marginalizować. Dlatego musiałem rozmawiać, tworzyć porozumienia. Inaczej by mnie tu nie było. W demokracji trzeba przekonać większość.