W wieku 76 lat odszedł prof. Marcin Król, wybitny historyk idei, filozof, opozycjonista z czasów PRL i publicysta, założyciel pisma „Res Publica", które od 1979 r. istotnie poszerzyło pole debaty na ówczesnej opozycji. Co należałoby do tego dodać?
Na pewno to, że był obecny w życiu publicznym, ale ze swego rodzaju dystansem, z perspektywy zaangażowanego obserwatora. Ideowo lokował się zawsze po własnej, na ogół nietypowej stronie. W tym sensie był osobą wyjątkowo niezależną w swoich poglądach i też mającą własny styl działania. Wybierał na początku konserwatyzm i w pewnym sensie, mam wrażenie, konserwatystą był do końca życia. Ale konserwatyzm w znaczeniu szacunku dla trwałości kultury, szacunku dla podstawowych wartości cywilizacyjnych, ale też rozumienia, jak działają mechanizmy polityki, niezależnie kto ją uprawia.
Ten wymiar konserwatyzmu, co warto podkreślić, nie ma nic wspólnego z tym, jak dzisiaj wielu rozumie to pojęcie. A konserwatyzmu nie można mylić z prawicowością, która ma bolesny wymiar nacjonalistyczno-klerykalny. Tego Marcin Król nie lubił i nie szanował. W najlepszej, moim zdaniem, jego książce – „Podróży romantycznej" wydanej w 1986 r. znajdziemy bardzo dobry esej o mentalności wywodzącej się z okopów św. Trójcy, jak kiedyś mówiono, czy okopów barskich. Jego przerażało to duszące zagrożenie taką prymitywną bogoojczyźnianą retoryką.
Jako historyk idei zaczynał od badania pism konserwatywnych Stańczyków, a potem zajął się myślą liberalną.
Był badaczem – jak sam mówił – „liberalizmu strachu i nadziei". Ukazywał, jak łatwo liberalizm zamienia się po pierwsze w neoliberalizm, czyli – jego zdaniem – błędną koncepcję myślenia o gospodarce. Tu z Marcina wychodziła wrażliwość na orientację lewicową. Pisał, że na początku transformacji nie rozumieliśmy, jak bolesna jest ona dla ludzi ubogich czy zmarginalizowanych. Ale zarazem bronił się przed liberalizmem, który przyjmuje postać czysto defensywną – jedynie staje w obronie pryncypiów, natomiast nie proponuje żadnych nowych rozwiązań w dziedzinie ustrojowej. Tutaj był głębokim liberałem. W tym sensie Marcin Król realizował postulat Leszka Kołakowskiego – najpierw żartobliwy, a w sumie jednak poważny – i był konserwatywno-liberalnym socjalistą, choć może lepiej powiedzieć: lewicowcem.