Nieco frywolne, choć wcale niepozbawione trafności, powiedzenie, znane wśród rosyjskich opozycjonistów, głosi, że różnica między demokracją a dyktaturą zasadza się na tym, że w tym pierwszym systemie reguły decydujące o wyborach są znane, a wyniki owych wyborów – nieznane, podczas gdy w tym drugim systemie jest dokładnie na odwrót. Pierwszy raz usłyszałem ten bonmot od Garriego Kasparowa, który przyjechał na moje zaproszenie do Parlamentu Europejskiego, gdzie wygłosił poruszające antyputinowskie przemówienie. Był już wówczas silnie zaangażowany w ruch antykremlowskiej opozycji i wiedział, co mówi.
Jak wówczas tłumaczył działanie wygłoszonej przez siebie zasady, prawo i reguły politycznej rywalizacji w Rosji zmieniają się w dowolnym czasie i dowolnej formie, byleby zapewnić trwanie u władzy Władimira Władimirowicza. Dla osiągnięcia tego celu można nagle pogmerać w ordynacji wyborczej, albo jeszcze lepiej – w konstytucji, tak ją zmieniając, by z prezydenta stał się premierem, albo tak, by można było mu przedłużyć okres sprawowania władzy na kolejne kadencje. Za każdym razem warunki politycznej rywalizacji zmieniały się, ale niezmienna pozostawała pewność, że Putin utrzyma się u władzy.
Czy nie przypomina to obecnej sytuacji w Polsce? Na trzy dni przed ciszą wyborczą nadal nie wiemy, jak będziemy głosować, bowiem rządowa większość rozpoczęła zmiany w prawie, by doprowadzić do reelekcji swojego kandydata. Nie mają znaczenia warunki epidemiczne, nie liczą się wyroki Trybunału Konstytucyjnego stanowiące o tym, że jakiekolwiek zmiany w materii wyborczej nie powinny być dokonywane później niż na pół roku przed elekcją, nie grają żadnej roli wymogi zachowania tajności czy powszechności aktu wyborczego – celem nadrzędnym jest pozostanie na stanowisku Andrzeja Dudy. Zasady zatem mogą i muszą być niejasne po to, by jego reelekcja była jak najbardziej jasna.
W politologii w ocenie tego, czy mamy do czynienia z demokracją czy autorytaryzmem, stosuje się nieco bardziej precyzyjne narzędzia, choć zapewne pozbawione lapidarności i wdzięku frazy zaprezentowanej przez Kasparowa. Wymienia się wiele czynników odróżniających ustrój demokracji liberalnej od różnego rodzaju dyktatur czy autokracji: trójpodział władzy, wolność mediów, poszanowanie praw mniejszości, rolę opozycji, uprawnienia samorządów, siłę organizacji społeczeństwa obywatelskiego itp. Ale najtrafniejszym, i przeze mnie najbardziej cenionym, jest zdolność do alternacji władzy. O ile wymienione wcześniej kryteria są stopniowalne i dyskusyjne, o tyle to ostatnie jest stosunkowo łatwo definiowalne i weryfikowalne. Czym jest owa zdolność do alternacji władzy? Po prostu – istnieniem warunków, w których przy zmianie nastrojów społecznych opozycja jest w stanie odsunąć w sposób legalny dotychczas rządzących i zastąpić ich w dziele sprawowania władzy.
Przyjrzyjmy się wspomnianej Rosji. Teoretycznie istnieje tam opozycja, niezależne sądy, wolność wypowiedzi, działają NGO’sy itp., ale wszyscy rozumieją, że władzy nie da się obalić. Nawalny może sobie prowadzić bloga i startować w różnych wyborach, ale wiadomo, że nigdy nie pokona Putina i nie będzie rządził. Stanie mu w tym na przeszkodzie prokuratura, sąd, media rządowe, milicja oraz ciała rozstrzygające o ważności i nieważności wyborów, które nie po to były obsadzane przez Kreml, żeby w jakimś momencie uznać za legalne zwycięstwo kandydata niekremlowskiego. Jeśli naprawdę szłoby już ku zwycięstwu jakiegoś opozycyjnego kandydata, to ostatecznie władza zmieniłaby w ostatnim terminie prawo tak, by uniemożliwiało taki scenariusz. Dlatego przy istnieniu sztafażu demokratycznego, wszyscy poważni analitycy polityczni klasyfikują system rosyjski jako niedemokratyczny.