Stalin miał podobno zadać lekceważące pytanie: „A ile dywizji ma papież?". Jeśli Putin zadałby sobie pytanie: „ile dywizji ma patriarcha Bartłomiej I?", nie byłoby w tym tonu lekceważenia. Świadczy o tym niezwykle ostra reakcja Kremla, a za nim moskiewskiego Kościoła prawosławnego na decyzje dotyczące autokefalii ukraińskiej.
Bronić „ruskiego miru"
Media rosyjskie wpadają niemal w histerię, pisząc o największym rozłamie w dziejach chrześcijaństwa, rzekomych napadach na rosyjskie cerkwie w Ukrainie, a nawet grożąc wojną w obronie prawowiernego (zależnego od Moskwy) prawosławia. Powstanie ukraińskiej autokefalii określa się nawet jako „potężny cios w jedność rosyjskiej cywilizacji. Rosja z punktu widzenia jej duchowych podstaw cofnęła się do XVII wieku. Ostatni węzeł wschodniosłowiańskiej jedności – Cerkiew prawosławna – rozpadł się w oczach".
Dla mniej zorientowanych sprawa ukraińskiej autokefalii to kwestia jedynie religijna. Pierwsza jednak zareagowała Rada Bezpieczeństwa Federacji Rosyjskiej na nadzwyczajnym posiedzeniu, określając autokefalię na Ukrainie jako najwyższe zagrożenie i biorąc w „obronę" wszystkich wyznawców prawosławia od Lwowa po Donieck. W ten sposób w pośredni sposób rozszerzona została koncepcja „ruskiego miru", który jak się okazuje, może być nie tylko tam, gdzie są Rosjanie, ale także tam, gdzie są prawosławni i Moskwa czuje się w prawie interweniować w ich imieniu.
Putin, przewodnicząc Radzie Bezpieczeństwa FR, przywołał też w gruncie rzeczy tradycję carskiego samodzierżawia, która z władcy Rosji czyni władzę kościelną. Synod moskiewskiego prawosławia, jaki miał miejsce w Mińsku, parę dni później działał już całkowicie podług wskazówek Putina. Bartłomieja I i Konstantynopol potępiono, zerwano z nim kontakty i określano jako schizmatyka. W ten sposób Moskwa czyni się de facto centrum światowego prawosławia.
Ostrość reakcji Kremla i popów z Moskwy każe spodziewać się prowokacji na Ukrainie, a nawet działań zbrojnych ze strony Moskwy.