Nawet jeśli były w nadmiarze i stały się modą, wobec decyzji Trybunału Konstytucyjnego należy je dziś uznać za przejaw kobiecej intuicji. Jednocześnie spektakl Grzegorza Wiśniewskiego oparty na scenariuszu Ingmara Bergmana wyłamuje się z feministycznego chóru.
Wybitny szwedzki reżyser nakręcił w 1978 r. film o znakomitej pianistce Charlotcie (Ingrid Bergman), która po śmierci przyjaciela przyjeżdża do domu córki Ewy (Liv Ullmann) i jej męża pastora Wiktora porządkować życie.
Grzegorz Wiśniewski zdecydował się na psychodramę w kameralnej i surowej scenografii. Mirek Kaczmarek zbudował ze sklejki labirynt, który rozszerza się niczym tuba ku widowni, jakby skrywane w rodzinnym domu emocje znalazły ujście i nareszcie mogły być wypowiedziane. A wręcz wykrzyczane.
Charlotta Danuty Stenki pojawia się w domu pastora w spektakularnych kreacjach z filmów Almodóvara: w piórach i w sukni Diora z wielometrowym trenem. Reżyser szybko jednak rozbraja kobiecy pancerz: suknie, fryzury, makijaże, sztuczne rzęsy. Do kolacji Charlotta zasiada w halce, a rodzinne „pranie brudów" w wysokiej temperaturze emocji wciska w fotel perfekcyjnie wyreżyserowanymi monologami i dialogami. Stence z empatią partneruje Zuzanna Saporznikow (Ewa), a Jan Englert nie ściga się z aktorkami, tylko daje popis powściągliwości, godny protestanckiego pastora.
Spektakl jest wyjątkowy również dlatego, że w czasach, gdy kobiety pokazywane są jako ofiary mężczyzn, którzy traumatyzują rodziny i nie radzą sobie z niedojrzałością – podejmuje daleką od politycznej poprawności kwestię kobiecego egoizmu. W tym przypadku matki, która zmusiła 18-letnią córkę do aborcji. To kobieca wersja króla Leara. Nieposkromione ego zatruwa życie dzieci i rodziny.