W tym wypadku tytuł sztuki ma znaczenie. Szczerze powiedziawszy, od lat nikt nie zaproponował wielkiemu aktorowi roli na miarę jego talentu. Jest to zatem powrót niespodziewany, ale jakże oczekiwany. Zwłaszcza, że premierę, z powodu pandemii, przekładano kilkukrotnie. Wreszcie, tuż przed Sylwestrem, Daniel Olbrychski świętował 60-lecie (tak, tak) debiutu. Należy życzyć każdemu artyście, by przy okazji takiego jubileuszu był w podobnej formie. 76-letni aktor jest na scenie dwie godziny i ani na moment nie ustępuje pola, młodszemu o ćwierć wieku, Tomaszowi Karolakowi. A przecież to gigantyczny wysiłek, bo grają tylko oni dwaj.
„Niespodziewany powrót” Serge’a Kribusa to hit francuskich scen. Autor rozlicza się w tej sztuce z trudnej relacji z własnym ojcem. Obaj mieli się zresztą zjawić na premierze, ale nie udało się z powodu choroby Kribusa-seniora. Opowiedział o tym publiczności sam twórca, z którym połączył się podczas premiery producent sztuki Jerzy Gudejko. Tekst dla polskiej publiczności odkryła reżyserka Magdalena Łazarkiewicz i nie mam najmniejszych wątpliwości, że i u nas będzie to teatralny przebój. W każdym słowie tej sztuki, mimo komediowego charakteru części dialogów, czuć prawdę ludzkich emocji.
Serge Kribus „Niepodziewany powrót”
Reżyseria Magdalena Łazarkiewicz, Teatr Imka i Teatr Gudejko, premiera 29.12.2021
Oto w mieszkaniu 50-letniego Henryka (Tomasz Karolak) niespodziewanie zjawia się z walizką jego ojciec, emerytowany aktor (Daniel Olbrychski). Twierdzi, że w jego domu nie działa ogrzewanie, choć to tłumaczenie od początku wydaje się mało przekonujące. Przywozi wspaniałe wieści. Po latach przerwy, wraca na scenę. I to jaką rolą! Ma zagrać „Króla Leara” w Teatrze Narodowym. Warto przypomnieć, że swoje 60. urodziny Olbrychski świętował właśnie Learem w reżyserii Andrieja Konczałowskiego w warszawskim Teatrze na Woli. I można odnieść wrażenie, że parodiuje w „Niespodziewanym powrocie” tamtą rolę. Może nawet więcej - parodiuje Olbrychskiego z przed lat, wygłaszając szekspirowskie monologi „w stylu Olbrychskiego ze spektaklu Konczałowskiego”. Czyli z patosem na granicy kabotyństwa. I kiedy nagle, bohater wpada na pomysł, by podawać tekst zupełnie inaczej - widzimy fantastyczny warsztat aktora, któremu świetnie sekunduje w tej sekwencji Tomasz Karolak. Obaj doskonale się bawią (a publiczność razem z nimi), pokazując na ile sposobów można zagrać tę samą rolę.
Głównym tematem sztuki nie jest jednak aktorstwo, tylko jak u Szekspira, skomplikowane relacje między ojcem i a dzieckiem, w tym przypadku synem. Dwaj bohaterowie są na scenie w nieustannym zwarciu. Wypominają sobie przeszłość, ranią się, okłamują. Henryk, choć nie chce się do tego przyznać, jest lustrzanym odbiciem swojego ojca. Człowiekiem, który przez całe dorosłe życie funduje sobie emocjonalny rollercoaster. To doprowadziło go do miejsca, w którym go poznajemy. Stracił rodzinę i pracę. Co gorsza, kompletnie nie ma pojęcia co dalej. Dzień i noc, które spędzi z ojcem na kolacji, granej niezwykle intymnie i awanturniczej przygodzie, będą dla niego rodzajem katharsis. Ale i dla starego aktora to będzie przeżycie oczyszczające. Przyjechał do syna z powodu awarii, ale chodzi o awarię ich wzajemnych relacji. Nie potrafili ze sobą rozmawiać, wielki artysta – mimo że kochał swoją żonę i Henryka – nigdy im tego nie okazywał. Nie starał się w żaden sposób do nich zbliżyć, bo żył traumami z przeszłości i karierą. Dopiero po latach zrozumiał swoje emocjonalne kalectwo, które syn po nim odziedziczył.