W poniedziałek Polska odniosła sukces: kilka dni po apelu Mateusza Morawieckiego przewodniczący Rady Europejskiej Charles Michel zdołał mimo letniej kanikuły przekonać wszystkich przywódców UE do udziału w zdalnym szczycie poświęconym białoruskiemu kryzysowi. Spotkanie odbędzie się w środę. Polska do tego czasu nie podejmie istotnych decyzji wobec Białorusi. – Chcemy koordynować nasze działania z resztą Wspólnoty – można usłyszeć w Warszawie.
Kluczową kwestią będzie stanowisko, jakie zajmie zjednoczona Europa wobec samego Łukaszenki. W piątek w imię całej „27" przedstawiciel Unii ds. zagranicznych Josep Borrell napisał na Twitterze: „Białoruś: UE nie uznaje wyników wyborów". Podobną ocenę wyraził tego samego dnia w Sejmie premier i powtórzył ją dzień później w rozmowie z sekretarzem stanu USA, Mikiem Pompeo. W takim samym duchu wypowiedział się w poniedziałek szef brytyjskiej dyplomacji Dominic Raab.
W niedzielę, spotykając się z robotnikami jednego z mińskich zakładów pracy, Łukaszenko oświadczył jednak: „Mówicie, że wybory były nieuczciwe i chcecie nowych? Oto moja odpowiedź. Mieliśmy wybory. Dopóki mnie nie zabijecie, nie będzie nowych".
To rodzi zasadnicze pytanie: czy Bruksela i Warszawa będą uznawać prezydenta?
– Sytuacja jest niezwykle dynamiczna. Do czasu, gdy oficjalnie upłynie kończąca się obecnie kadencja Łukaszenki, rozważamy różne opcje – mówią nasi rozmówcy.