Białoruś nie obchodzi Trumpa

Szara eminencja Departamentu Stanu próbuje zapobiec rozlewowi krwi w Mińsku mimo obojętności prezydenta USA. Czy zdąży przed pacyfikacją szykowaną przez Łukaszenkę?

Publikacja: 27.08.2020 18:44

Stephen Biegun, wiceszef dyplomacji USA, stawia na OBWE

Stephen Biegun, wiceszef dyplomacji USA, stawia na OBWE

Foto: AFP

– To jest sytuacja doprawdy niezwykła: wobec fundamentalnego kryzysu, jaki rozgrywa się na Białorusi, Stany przyjęły o wiele bardziej wycofaną pozycję niż Unia Europejska – przyznaje w rozmowie z „Rzeczpospolitą" Nigel Gould-Davies, były ambasador Wielkiej Brytanii w Mińsku, a dziś ekspert amerykańskiego Międzynarodowego Instytutu Studiów Strategicznych (IISS). – Ale też od drugiej wojny światowej USA nie miały prezydenta, który nie dbałby o demokrację i prawa człowieka na świecie – dodaje.

To nie jest opinia odosobniona. – Trumpa Białoruś nie obchodzi, nie bardzo wie, gdzie ona leży. Stąd co prawda pochodzi rodzina jego zięcia Jareda Kushnera, ale oni uważają się za Żydów, którzy akurat znaleźli się na tej ziemi, nie Białorusinów. Przede wszystkim jednak Ameryka przeżywa największy kryzys gospodarczy, polityczny i sanitarny przynajmniej od 80 lat i Trump nie ma głowy do zajmowania się czymś innym. Zresztą z tego samego powodu, nawet jeśli za dwa miesiące Joe Biden wygra wybory, nie będzie miał wiele czasu na Białoruś – tłumaczy „Rz" Anne Applebaum, publicystka „Washington Post" i laureatka Nagrody Pulitzera.

Daniel Fried, były ambasador USA w Warszawie, w rozmowie z naszą gazetą dodaje: – Trump postrzega świat w kategoriach stref wpływów, które należą do poszczególnych potęg. Dlatego w sprawie białoruskiej nie chce iść na zwarcie z Władimirem Putinem.

I rzeczywiście, amerykański prezydent, zawsze tak aktywny w mediach, w sprawie białoruskiej od trzech tygodni zasadniczo milczy.

Kredyt za szczyt z Kimem

Czy to oznacza, że demokratyczna rewolucja w Mińsku upadnie?

Ambasador Fried podkreśla: – Powinniśmy robić znacznie więcej, ale mimo wszystko zupełnie się nie wycofaliśmy.

Chodzi o misję, jaką od kilku dni prowadzi Stephen Biegun, zastępca sekretarza stanu USA. Najpierw był w Wilnie, gdzie spotkał się ze Swiatłaną Cichanouską, potem prowadził rozmowy w Moskwie z szefem MSZ Rosji Siergiejem Ławrowem, a teraz jest w drodze do Wiednia, siedziby OBWE. To właśnie ta organizacja miałaby odegrać istotną rolę w przeprowadzeniu Białorusi od brutalnej dyktatury Aleksandra Łukaszenki do demokracji akceptowalnej dla Kremla, bo niedążącej do integracji z Zachodem. Taki jest przynajmniej zamysł Bieguna, który jest bliski koncepcji kanclerz Merkel, a także polskich władz.

– Jego inicjatywa nie byłaby rzecz jasna możliwa bez zgody Mike'a Pompeo, który, tak to sobie wyobrażam, uzgodnił ją również z doradcą ds. bezpieczeństwa narodowego Robertem O'Brienem. Obaj panowie uznali, że jeśli nie spotkają się z obiekcją prezydenta Trumpa, to idą z tym do przodu. I na razie Biały Dom się nie sprzeciwia – tłumaczy Fried.

Sam Pompeo wykazał zainteresowanie Białorusią w lutym, kiedy odwiedził Mińsk. Zaproponował Łukaszence dostawy ropy i gazu z USA i zapowiedział, że po dziesięciu latach przerwy wyśle ambasadora USA: cenioną Julie Fisher.

Ale także sam Biegun ma u Trumpa pewien kredyt zaufania. To on był architektem zbliżenia z Koreą Północną, który pozwolił przywódcy USA wziąć udział w bodaj najbardziej spektakularnym spektaklu dyplomatycznym tej prezydentury – spotkaniach na szczycie z Kim Dzong Unem. Ale Biegun, który skończył rusycystykę na University of Michigan i dwa lata spędził w Moskwie, ma też poważanie wśród demokratów w Kongresie. Fried wspomina, jak przed 25 laty, pracując w administracji Billa Clintona, współpracował z nim w doprowadzeniu do poszerzenia NATO, choć dzisiejszy zastępca Pompeo był wówczas doradcą republikanów Kongresie.

Kongres jest gotowy

– Dla Europy i Ameryki najlepszym rozwiązaniem byłoby powtórzenie precedensu ormiańskiego, gdzie w wyniku demokratycznych wyborów premierem został przywódca opozycji Nikol Paszynian, ale bliskie związki kraju z Rosją nie zostały zerwane – tłumaczy Applebaum.

Czy tak będzie i na Białorusi? Gould-Davies postrzega białoruski kryzys jako ostateczny element ciągu demokratycznych rewolucji w Europie Środkowo-Wschodniej zapoczątkowanego przed 31 laty w Polsce. Ale też zwraca uwagę, że nigdzie poza Rumunią autorytarny reżim nie był tak skonsolidowany jak na Białorusi. O upadku władzy Nicolae Ceausescu zdecydowało przejście na drugą stronę armii, czego na razie za naszą wschodnią granicą nie widać. W czwartek Putin przyznał, że ma oddziały sił porządkowych gotowe interweniować w Mińsku, gdyby Łukaszenko sam sobie nie poradził. W przypadku siłowego rozwiązania można się jednak spodziewać stanowczej reakcji Kongresu i nałożenia na Moskwę kolejnych sankcji.

– W przeciwieństwie do Białego Domu demokraci i republikanie są tu od dawna zgodni, że z autorytarnym reżimem Putina trzeba grać twardo – tłumaczy Gould-Davies.

– To jest sytuacja doprawdy niezwykła: wobec fundamentalnego kryzysu, jaki rozgrywa się na Białorusi, Stany przyjęły o wiele bardziej wycofaną pozycję niż Unia Europejska – przyznaje w rozmowie z „Rzeczpospolitą" Nigel Gould-Davies, były ambasador Wielkiej Brytanii w Mińsku, a dziś ekspert amerykańskiego Międzynarodowego Instytutu Studiów Strategicznych (IISS). – Ale też od drugiej wojny światowej USA nie miały prezydenta, który nie dbałby o demokrację i prawa człowieka na świecie – dodaje.

Pozostało 90% artykułu
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1002
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1001
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1000
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 999
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 997