– To jest sytuacja doprawdy niezwykła: wobec fundamentalnego kryzysu, jaki rozgrywa się na Białorusi, Stany przyjęły o wiele bardziej wycofaną pozycję niż Unia Europejska – przyznaje w rozmowie z „Rzeczpospolitą" Nigel Gould-Davies, były ambasador Wielkiej Brytanii w Mińsku, a dziś ekspert amerykańskiego Międzynarodowego Instytutu Studiów Strategicznych (IISS). – Ale też od drugiej wojny światowej USA nie miały prezydenta, który nie dbałby o demokrację i prawa człowieka na świecie – dodaje.
To nie jest opinia odosobniona. – Trumpa Białoruś nie obchodzi, nie bardzo wie, gdzie ona leży. Stąd co prawda pochodzi rodzina jego zięcia Jareda Kushnera, ale oni uważają się za Żydów, którzy akurat znaleźli się na tej ziemi, nie Białorusinów. Przede wszystkim jednak Ameryka przeżywa największy kryzys gospodarczy, polityczny i sanitarny przynajmniej od 80 lat i Trump nie ma głowy do zajmowania się czymś innym. Zresztą z tego samego powodu, nawet jeśli za dwa miesiące Joe Biden wygra wybory, nie będzie miał wiele czasu na Białoruś – tłumaczy „Rz" Anne Applebaum, publicystka „Washington Post" i laureatka Nagrody Pulitzera.
Daniel Fried, były ambasador USA w Warszawie, w rozmowie z naszą gazetą dodaje: – Trump postrzega świat w kategoriach stref wpływów, które należą do poszczególnych potęg. Dlatego w sprawie białoruskiej nie chce iść na zwarcie z Władimirem Putinem.
I rzeczywiście, amerykański prezydent, zawsze tak aktywny w mediach, w sprawie białoruskiej od trzech tygodni zasadniczo milczy.
Kredyt za szczyt z Kimem
Czy to oznacza, że demokratyczna rewolucja w Mińsku upadnie?