„Podejrzewamy, że Aleksieja otruli czymś domieszanym do herbaty. (...) Lekarze mówią, że organizm szybciej wchłonął truciznę z powodu gorącego napoju" – napisała na Twitterze współpracowniczka Nawalnego Kira Jarmysz.
Opozycjonista odwiedził Nowosybirsk i Tomsk, gdzie za miesiąc powinny się odbyć wybory municypalne. W czwartek rano na lotnisku wypił czarną herbatę i wsiadł ze współpracownikami do samolotu lecącego do Moskwy.
Samotnie w śpiączce
W kawiarni na lotnisku spostrzegł go miejscowy didżej Paweł Lebiediew. Zrobił mu zdjęcie i umieścił w sieci społecznościowej z napisem: „Dobrego dnia, Aleksiej!". Pół godziny później przerażony patrzył, jak Nawalny krzyczy z bólu, leżąc na pokładzie samolotu. Kapitan maszyny podjął natychmiastową decyzję o przerwaniu lotu i wylądował w Omsku.
Polityk zapadł w śpiączkę. Po przewiezieniu go do miejscowego szpitala lekarze w pierwszych diagnozach mówili o „ostrym zatruciu nieznanym środkiem halucynogennym" i wezwali policję. „Policjantów jest chyba więcej niż lekarzy: kryminalni, wydział transportowy, Komitet Śledczy" – napisała po dwóch godzinach Jarmysz. W końcu przyjechali oficerowie kontrwywiadu FSB i zamknęli się z ordynatorem szpitala na naradę.
Po niej wyszedł zastępca ordynatora i powiedział dziennikarzom, że „nie ma żadnej pewności, iż przyczyną jego stanu jest otrucie. To tylko jedna z możliwych przyczyn". „Pokrętne tłumaczenia lekarzy potwierdzają tylko, że to było otrucie. Jeszcze dwie godziny temu gotowi byli mówić wszystko, co wiedzą, teraz grają na czas" – stwierdziła przebywająca w szpitalu Jarmysz. Wieczorem nie wpuszczono tam żony Nawalnego Julii – policja zażądała od niej świadectwa ślubu.