- Dzieją się straszne rzeczy na ulicach białoruskich miast, bo przemoc nie zna granic - mówiła jednocześnie nawiązując do brutalnego traktowania przez władze protestujących.
- Łukaszenko nie ma już dla nas legitymizacji - nie jesteśmy gotowi powierzyć mu przyszłości kraju. Jesteśmy przekonani, ze potrzebne są nowe wybory - mówiła też Cichanouska, która wyraziła nadzieję, że przyszły rząd Białorusi będzie utrzymywał przyjazne relacje z Polską i będzie mógł liczyć na jej wsparcie wobec trudnej sytuacji gospodarczej, w której znajduje się Białoruś.
Z kolei w czasie wykładu na Uniwersytecie Warszawskim Cichanouska mówiła w jaki sposób została liderką białoruskiej opozycji.
- Nie byłam zaangażowana w politykę, żyłam własnym życiem, w małym świecie, z mężem i dziećmi - wspominała. - Tak naprawdę nie wiedziałam co działo się w moim kraju. Gdy się dowiedziałam - to otworzyło mi oczy - dodała mówiąc o pracy swojego męża, znanego białoruskiego blogera "poprzez pracę którego dowiedziała się prawdy o sytuacji w kraju - o korupcji, ubóstwie i niesprawiedliwości". - Zrozumiałam, że stabilność Białorusi jest tylko mitem - mówiła.
- Reżim przez wiele lat traktował wszystkich obywateli jako służących. Białorusini nie mieli władzy, nie mieli swojego głosu. A najgorsze jest to, że nikt nie wierzył w to, iż to status quo może być zmienione - podkreślała Cichanouska.
Jak mówiła, po aresztowaniu jej męża, zarejestrowała się w wyborach "z miłości do męża". A potem - jak dodała - zobaczyła, że ci, którzy wierzyli w jej męża "zaczęli wierzyć w nią". - Nie byłam w stanie ich zdradzić. Nie mogłam się odsunąć. To była trudna droga - ponieważ bałam się każdego dnia - wspominała.
- Wiem, że to ja zostałam wybrana na prezydenta, ale nie jesteśmy w stanie tego udowodnić, wybory zostały nam ukradzione - mówiła Cichanouska. - Białorusini musieli wyjść na ulice - dodała.