Walaryna Kustawa jest białoruską poetką, od lat związaną z opozycją demokratyczną. Pracowała dla wielu niezależnych mediów, do niedawna była prowadzącą programu „Białorusin Białorusinowi" transmitowanego przez stację Biełsat TV (nadającą z Polski) i nagłaśniała sytuacje rodzin białoruskich więźniów politycznych (na liście widnieje już ponad 520 nazwisk). Na początku czerwca w jej mieszkaniu w Mińsku przeprowadzono rewizję i postawiono spreparowane zarzuty, musiała opuścić ojczyznę i krętymi drogami dotarła do Polski. W kraju Aleksandra Łukaszenki grozi jej nawet kilka lat łagrów.
Rz: Jak pani znalazła się na celowniku reżimu?
Walaryna Kustawa: Nigdy nie ukrywałam swoich poglądów, ale myślę, że główną przyczyną był mój program w telewizji Biełsat, w którym opowiadaliśmy historie rodzin więźniów politycznych. Wielu z tych rodzin potrzebuje pomocy i nasi widzowie odzywali się i pomagali bohaterom naszych materiałów. Reżim potraktował to jako „finansowanie protestów".
Wtedy do drzwi zapukały służby?
Zaczęły się zatrzymania członków mojej ekipy, z którą nagrywaliśmy program. Nie mogli znaleźć żadnych podstaw prawnych by postawić mi zarzuty, więc siedmiu funkcjonariuszy GUBOPiK (wydział do spraw walki z przestępczością i korupcją MSW Białorusi-red.) wyważyło drzwi mieszkania i wywróciło wszystko do góry nogami. Zarekwirowano cały sprzęt elektroniczny, próbowano włamać się na moją pocztę i konta w sieciach społecznościowych. Drzwi mieszkania opieczętowano i nikt tam nie może wejść, mimo że nie należy do mnie, lecz do moich krewnych. Co więcej, w mieszkaniu celowo otworzono wszystkie okna, by zniszczeniu uległo wszystko co jest w środku. Okna są otwarte od miesiąca. Musiałam terminowo ewakuować się z kraju, pozostawiając nawet na Białorusi dwuletnią córkę.