– Królestwo Maroka nigdy nie przerwało swych wrogich działań przeciw nam – oświadczył minister spraw zagranicznych Algierii Ramtane Lamamra.
Algier postanowił jednak nie zamykać konsulatów (swoich w Maroku i marokańskich u siebie), ale nakazał zamknięcie granicy. Ta ostatnia decyzja wywołała zdziwienie w Rabacie, ponieważ granica między oboma państwami pozostaje zamknięta od 1994 r. Oba państwa bowiem dzielą dekady wzajemnej niechęci. Konflikt wywołało wsparcie, jakiego Algieria udzieliła Frontowi Polisario, który od lat 70. ubiegłego wieku walczy o niepodległość Sahary Zachodniej, najpierw z Hiszpanią, a po jej wycofaniu się – z Marokiem (które w 1975 r. zajęło byłą kolonię).
Sąsiadom udało się w 1988 r. wznowić stosunki dyplomatyczne, ale teraz podzielił ich Izrael i pożary.
Maroko uznało państwo żydowskie, w zamian za co sojusznik Izraela USA w grudniu ubiegłego roku uznały jego suwerenność nad Saharą Zachodnią. Tych decyzji nie przyjęto w Algierii z entuzjazmem. Oliwy do ognia dolał obecnie szef izraelskiego MSZ Jair Lapid, który w trakcie wizyty w Rabacie wyrażał „niepokój rolą odgrywaną przez Algierię w regionie" i jej zbliżeniem z Iranem. Algier (który nie uznaje państwa żydowskiego) zareagował gwałtownie, uznając za niedopuszczalne, by przedstawiciel Izraela „krytykował kraj arabski z ziemi innego kraju arabskiego".
Za to Rabat zmęczony algierskim poparciem dla Polisario postanowił przypomnieć Algierowi, że on też ma problemy z separatystami. W lipcu marokański przedstawiciel przy ONZ poparł dążenie do samostanowienia berberyjskiego ludu Kabylów, mieszkającego w regionie na wschód od algierskiej stolicy. Algierczycy natychmiast odwołali swego ambasadora z Rabatu. Teraz, ledwo wrócił, znów musi się pakować.