Decyzja Niemiec, które od poniedziałku wprowadzają kontrole na wszystkich swoich granicach lądowych, najbardziej uderzy w Polskę, przez którą, mimo muru na granicy z Białorusią i wprowadzenia tam strefy buforowej kontrolowanej przez wzmocnione siły wojska i policji, udaje się przedostać do Europy nielegalnie tysiącom cudzoziemców. W znacznej mierze przez nią, a także od południa (przez Słowację i Czechy) szlakiem bałkańskim do Niemiec dotarło w tym roku już 160 tys. imigrantów, którzy złożyli w tym kraju wnioski o azyl.
To dowód na to, że wyrywkowa niemiecka kontrola na granicy z Polską, prowadzona od października ubiegłego roku, nie przyniosła efektów. Niemcy chcą teraz zatrzymywać imigrantów przed swoimi granicami (i tu rozpatrywać ich ewentualne wnioski o azyl), a cudzoziemców, którzy nielegalnie przedostali się przez zewnętrzne granice, masowo odsyłać do europejskich krajów, które je wpuściły. To oznacza m.in. dla Polski ogromny problem z migrantami, których będzie musiała przyjąć, jeśli okaże się, że to przez nasz kraj dostali się do Niemiec.
Dlatego premier Donald Tusk skrytykował decyzję Berlina, mówiąc, że „tego typu działania z polskiego punktu widzenia są nie do zaakceptowania”. – Od kilku lat ogromnym wysiłkiem finansowym, a także logistycznym Polska chroni granice UE. Bez żadnej pomocy. A Niemcy jak gdyby nigdy nic decydują sobie o zawieszeniu bezgranicznego ruchu UE i jeszcze grożą nam, że zwrócą nam imigrantów. Może powinni zacząć od przykręcenia „socjalu” i wtedy ich problem i nasz się skończy? – mówi, nie kryjąc wzburzenia jeden z polityków z otoczenia premiera.
Rząd Austrii już zapowiedział, że nie przyjmie żadnych ludzi zawróconych z Niemiec.
Czytaj więcej
Nie ma dziś w Niemczech ważniejszego tematu niż imigracja. Świadczą o tym badania opinii publicznej, jak i ożywiona debata polityczna.