Korespondentka francuskiej agencji prasowej AFP Anna Maria Jakubek w kolejnej depeszy przybliża nie tylko historię imigrantów, którzy utknęli na granicy, ale także Polaków, którzy próbują im pomóc. Zaczyna jednak od przedstawienia „czteroosobowej rodziny, która właśnie spędziła tydzień w zimnym, mokrym lesie między Białorusią a Polską, wśród tysięcy migrantów, którzy od lata próbują przedostać się do Unii Europejskiej”. 25-letnia Ala Massini wyruszyła w podróż z Syrii, aby - jak deklaruje - leczyć syna z porażeniem mózgowym.
- Oni (białoruscy żołnierze) powiedzieli nam, że musimy wybrać albo śmierć, albo Polskę - mówiła, rozmawiając z AFP w pobliżu miasta Kleszczele. - Poszliśmy do polskiej granicy szukać pomocy wojska i poprosiliśmy o (pozwolenie na) przejście, bo dzieci były głodne, chore i zmarznięte, ale kazali nam wracać do Syrii - dodała Syryjka.
Massini nawiązała kontakt z aktywistami z Grupy Granica, która monitoruje sytuację na polsko-białoruskiej granicy. Wolontariusze pomogli rodzinie, przywożąc suche ubrania i jedzenie, a także udzielili pomocy prawnej i służyli jako obserwatorzy, gdy przybyła Straż Graniczna. - Bardzo ważne jest okazanie im solidarności, ludzkiego ciepła, że nie są sami – powiedziała Marysia Złonkiewicz z Granicy.
Czytaj więcej
- Próbowałem przedostać się (przez granicę) jakieś pięć, sześć razy i za każdym razem zostałem złapany i wywieziony z powrotem - mówi zmagający się z chorobą Leśniowskiego-Crohna 24-letni Libańczyk Ali Abd Alwareth, którego w swoim minireportażu z granicy Polski i Białorusi przedstawia agencja AFP.
Grupa szacuje, że po polskiej stronie są setki migrantów, a na Białorusi - tysiące. Większość z nich kilkakrotnie próbowało dostać się do Polski i byli wysyłani z powrotem „jak piłki do futbolu” - oceniła Złonkiewicz.