Trudno uwierzyć, że jeden z najbardziej zdumiewających widoków na świecie, niezwykły klejnot dzikiej przyrody jakim jest kanion Colca, jeszcze pół wieku temu znany był tylko lokalnym mieszkańcom. W tle pionowych, wysokich nawet na 4 kilometry ścian najgłębszego kanionu na naszym globie, sformowanego milion lat temu, królują często ukryte w chmurach ośnieżone wulkany Coropuna i Amato, na których niegdyś Inkowie składali bogom ludzkie ofiary.
Piękno dzikiego i - poza nielicznymi wyjątkami - niezbadanego wnętrza skalnego jaru, w którym nigdy nie stanęła ludzka stopa, odkryli w 1981 r. członkowie krakowskiego klubu kajakowego „Bystrze”, którzy jako pierwsi spłynęli kajakami i pontonami w czeluściach kanionu dziką, prawie całą, liczącą 120 kilometrów długości niedostępną Rio Colca. Wyjazd z Polski kosztował ich wiele zachodu. Po doświadczeniach komunistycznego totalitaryzmu poznali smak wolności i mogli spełniać swoje marzenia podróżowania po nieznanych krainach.
Sześciu niepokornych uczestników ekspedycji „Canoandes”, czyli kajakami po andyjskich rzekach, przez dwa lata pogłębiło swoje wodne doświadczenie na dziewiczych rzekach obu Ameryk. Kiedy dowiedzieli się o nieznanej bliżej rzece Colca, przyjechali do Peru, by rzucić kuszące wyzwanie. Z wyjątkiem kilku zdjęć lotniczych z lat 30. ubiegłego wieku, nie posiadali żadnych informacji na jej temat. Po prostu była to Wielka Niewiadoma. Na dodatek miejscowi górale Kechua ostrzegali, że na dnie wąwozu, pośród niedostępnych skał, mieszka herszt demonów.
Teraz pionierska wyprawa była odcięta od świata i zdana na siebie. Przez miesiąc przyszło zmagać się nie tylko z groźnym nurtem niepokonanej górskiej rzeki i wirami wodnymi, ale i z dotkliwym głodem, zmęczeniem, strachem i własnymi słabościami. Kajakarze nieustannie musieli uważać, by nie przekroczyć granicy oddzielającej ostrożność od brawury. Nie sposób byłoby opisać wszystkie trudy i zagrożenia, jakim przychodziło im stawić czoło. Nie było miejsca na lekkomyślność czy zuchwalstwo. Liczyła się nie tylko roztropność, ale i ambicja oraz niezłomna determinacja.
Prezes Polonijnego Klubu Podróżników w New Jersey Jerzy Majcherczyk, jeden z "Bystrzaków", jak sami siebie nazywają kajakarze odkrywcy, wspomina: - Z niebywałą trudnością przychodziło pokonywać kilometr po kilometrze pośród niezliczonych bystrzy i rozległych, zdumiewających ogromem zwalisk skalnych. Często wyglądało na to, że dalsza żegluga jest niemożliwa i trzeba było dosłownie walczyć o przeżycie. Ktoś porównał nasz spływ do pierwszego wejścia na Everest. Porwaliśmy się na wyczyn tak śmiały, że aż szalony, który mógł zakończyć się tylko naszym zwycięstwem lub być naszym kresem. Zwyciężyliśmy, gdyż dzikiej, nieujarzmionej przyrodzie przeciwstawiliśmy siłę woli, nasze umiejętności i zgranie oraz wiarę w siebie i w Boga. Dzięki niezłomności zgranego kolektywu dokonaliśmy tego, co chwilami wydawało się niemożliwe.