Okazuje się, że problemem jest nie tylko strach przed pandemią, ale też rosnące koszty.
Na przykład dom pomocy społecznej w Pcimiu, prowadzony przez starostwo myślenickie, ma 21 wolnych miejsc. Koszty jego utrzymania są stałe, a rozłożone na mniejszą liczbę mieszkańców windują miesięczna opłatę za pobyt do 5660 zł. W zeszłym roku opłata ta była prawie o tysiąc złotych niższa i wynosiła 4600 zł.
Okazuje się, że przy tak wysokich kosztach gminy po prostu nie chcą kierować swoich mieszkańców do DPS, bo najczęściej do ich pobytów dopłacają. Rosnące koszty utrzymania placówek muszą więc pokrywać powiaty. Prowadzenie domów pomocy społecznej to ich zadanie własne.
– To błędne koło. Zgodnie z prawem na poczet opłaty za pobyt możemy pobrać 70 proc. renty lub emerytury mieszkańca. Resztę powinna dopłacić rodzina, chyba że nie ma możliwości finansowych. Okazuje się, że najczęściej dochód rodziny zwalnia ją z partycypowania w kosztach. W rezultacie resztę musi dopłacić gmina – mówi Józef Tomal, starosta myślenicki. I dodaje, że gminy, zamiast kierować do DPS, starają się zapewnić opiekę w domu, a do placówek kierują tylko w ostateczności – osoby leżące lub psychicznie chore.
– Jeden opiekun może odwiedzić cztery osoby dziennie. Jego zatrudnienie kosztuje nieco ponad 3 tys. miesięcznie – zauważa Józef Tomal.
W rezultacie w DPS w Pcimiu różnica między dochodami a kosztami wyniosła w zeszłym roku aż 700 tys. zł.