„Niderlandy” to znaczy niskie państwo. To trafne określenie krainy leżącej w większości poniżej poziomu morza. Dobrze się ją przemierza na rowerze, co czyni Andrew Graham–Dixon, brytyjski historyk sztuki, przedstawiający świat Królestwa Niderlandów i badający, w jaki sposób przeszłość wpłynęła na sztukę, architekturę i kulturę tego regionu.
Andrew Graham–Dixon, przypomina, że na początku XVII wieku sprowadzono z Azji pierwsze tulipany, które okazały się dla Holendrów niezwykle inspirujące. Tulipomania przybrała różne oblicza – nie tylko uzyskiwano coraz to nowe rodzaje tych kwiatów, ale też stały się one źródłem powstawania wielu fortun. W 1637 roku pojawiła się odmiana, której jedna cebulka kosztowała tyle, co wieloletnie utrzymanie całej rodziny. Ale tak jak nagle stały się warte krocie – tak i szybko staniały. O przesadnej fascynacji tym kwiatem malował swoje satyryczne obrazy Jan Brueghel Młodszy – jak opowiada Andrew Graham-Dixon.
Niderlandy tamtego czasu to kraj, w którym władzę sprawowali obywatele, a zarządzał rynek. Prawa popytu i podaży zaczęły rządzić także sztuką. Haarlem, dawna stolica hrabstwa Holandii, miasto z 750-letnią historią, słynął z handlu i wolności religijnej. Tu także powstała nowa sztuka – w przeciwieństwie do starej zupełnie niezwiązana z religią. Jej znakiem firmowym były obrazy przedstawiające codzienne życie Holendrów - ich portrety, sceny rodzajowe z życia.
Gwiazdą tego malarstwa był Frans Hals (ur. ok. 1581), którego muzeum znajduje się w mieście, a zobaczą je i widzowie. Hals mając niewiele ponad 20 lat – stał się wziętym i uznanym portrecistą. Wyspecjalizował się w portretach zbiorowych – zamożnych mieszczan, oficerów gwardii cywilnej i wojskowych przedstawiał przy suto zastawionym stole. Jeden z jego najsłynniejszych obrazów to „Śmiejący się kawaler” – podarunek modela dla kobiety, którą chciał poślubić.