Artur Bartkiewicz: Zmasowany atak Rosji na Ukrainę powinien nam przypomnieć, że to wciąż nasza wojna

Przeprowadzany w nocy z 28 na 29 grudnia powietrzny atak Rosji na Ukrainę niczym grecka tragedia powinien sprawić, że poczujemy zarówno litość, jak i trwogę. To bardzo zła prognoza na 2024 rok.

Aktualizacja: 02.01.2024 09:14 Publikacja: 30.12.2023 13:23

Zaporoże po zmasowanym ataku rakietowym Rosjan

Zaporoże po zmasowanym ataku rakietowym Rosjan

Foto: PAP/EPA

W 2022 roku Władimirowi Putinowi nie udało się zrealizować planu A, jakim było błyskawiczne zwycięstwo nad Ukrainą i zainstalowanie marionetkowego reżimu w Kijowie. Przeszedł więc do planu B, który obserwowaliśmy przez cały 2023 rok — do wojny pozycyjnej prowadzonej do wyczerpania przeciwnika dysponującego znacznie mniejszymi zasobami niż Rosja. Symbolami takiej wojny są walki o takie miejscowości jak Bachmut czy Awdijiwka w Donbasie, gdzie rosyjska „maszynka do mięsa” posuwa się topornie metr po metrze, kosztem wielkich strat — ale zadaje przy tym duże straty ukraińskim obrońcom. Na dalekim zapleczu frontu strategia ta realizowana jest przez ataki z powietrza. Choć niekoniecznie na tak ogromną skalę jak ten z 28-29 grudnia.

Ataki powietrzne Rosji na Ukrainę: Dlaczego Władimir Putin niszczy ukraińskie szpitale i przedszkola?

Na ataki te nie należy patrzeć wyłącznie jak na akty ślepego terroru dyktatora, którego rozwścieczył opór Ukraińców, dlatego postanowił ich ukarać, wystrzeliwując rakiety w stronę szpitali, przedszkoli i bloków mieszkalnych. Jednym z ich celów z pewnością jest łamanie woli oporu Ukraińców, ale mają one również cel wojskowy, podobny do tego jaki mają frontalne natarcia na Bachmut i Awdijiwkę. Chodzi o wyczerpanie potencjału militarnego Ukrainy — ataki powietrzne na miasta na zapleczu frontu mają wyczerpywać zapasy amunicji do zestawów przeciwlotniczych. Kijów jest dziś prawdopodobnie jednym z najlepiej chronionych przez obronę przeciwlotniczą miast świata. Rosjanie, ostrzeliwując go, nie mogą raczej liczyć na zniszczenie jakichś naprawdę ważnych, strategicznych celów. Zwłaszcza, że ich broń precyzyjna jest bardzo mało precyzyjna w porównaniu do zachodniej. Ale każdy pocisk wystrzelony przez obronę powietrzną Kijowa, Lwowa czy Dniepru to pocisk, którego nie wystrzeli zestaw przeciwlotniczy chroniący wojska na froncie. To zaś może okazać się kluczowe dla przebiegu wojny na Ukrainie w 2024 roku, jeśli ziszczą się obawy coraz głośniej wyrażane na Zachodzie (ostatnio pisało o tym „Politico”): Rosja może wiosną 2024 roku rozpocząć dużą ofensywę na wschodzie prowadzoną przy silnym wsparciu z powietrza, czego Rosjanie dotychczas unikali, ponieważ nie udało im się zdobyć kontroli nad ukraińskim niebem, a dostarczane przez Zachód nowoczesne zestawy przeciwlotnicze stanowiły śmiertelne zagrożenie dla rosyjskich myśliwców. Jeśli jednak zestawom tym zabraknie amunicji, na wiele się nie zdadzą.

Czytaj więcej

Masowy atak powietrzny Rosji na Ukrainę. Ok. 40 pocisków i dronów trafiło w cele

Największy atut Władimira Putina: Bierne, rosyjskie społeczeństwo

Wojna na Ukrainie pokazała, że wiele w wojowaniu się zmieniło, by wszystko zostało po staremu — jeżeli wojna nie zostanie rozstrzygnięta błyskawicznie, wygrywa ją ten, kto będzie mógł przeznaczyć na nią większe zasoby. I w roku 2024 wszystko może sprowadzić się do tego. Rosja deklaruje, że na swoją armię przeznacza już 6 proc. PKB, ale trzeba brać poprawkę na to, że są to dane oficjalne. Nie wiadomo jak bardzo na rzecz armii pracuje już rosyjski przemysł produkujący tzw. produkty podwójnego zastosowania, innymi słowy czy w zakładach produkujących dajmy na to lodówki nie powstają już podzespoły do czołgów albo rakiet. Założenie, że zachodnie sankcje wydrenują rosyjskie zasoby, okazało się zbyt optymistyczne — sankcje są potrzebne, bo ograniczają rosyjski potencjał, ale go nie przekreślają. Rosja wciąż znajduje klientów na swoją ropę i gaz poza państwami Zachodu, choć musi obniżać ceny. Ale atutem Władimira Putina jest przede wszystkim rosyjskie społeczeństwo — bierne, pogodzone z losem, przechodzące do porządku dziennego nad tym, że tysiące Rosjan giną w wojnie, której celem jest realizacja imperialnych ambicji rodem z XIX wieku, które Rosjanom może dać najwyżej poczucie satysfakcji przy spoglądaniu na mapę. Spójrzmy na wyniki badań niezależnego Centrum Lewady, które opisuje na rp.pl Rusłan Szoszyn — 75 proc. Rosjan wiąże nadzieje z przyszłym rokiem i jest to wynik najlepszy, odkąd Centrum Lewady zadaje to pytanie. Sankcje, ucieczka z Rosji setek tysięcy niegodzących się na imperialną politykę kraju, a przede wszystkim dziesiątki tysięcy poległych w imperialnej wojnie zdają się być mieszkańcom Rosji obojętne. A to daje duże możliwości Putinowi.

Czytaj więcej

Zaskakujący wynik nastrojów społecznych w Rosji

Co się stanie, gdy Zachód ostatecznie „zmęczy się” wojną na Ukrainie?

Tymczasem — czego nie sposób nie zauważyć — wsparcie Zachodu dla Ukrainy słabnie. W amerykańskim Kongresie trwa niekończący się spór w sprawie przekazania dodatkowych miliardów na pomoc wojskową dla Ukrainy. W UE Viktor Orbán blokuje pomoc finansową Brukseli dla ukraińskiego budżetu. Bez tych miliardów dolarów i euro Ukraina będzie zgubiona — na nic zda się heroiczna obrona Kijowa w 2022 roku czy brawurowa kontrofensywa z jesieni 2022 roku. Jeśli ukraińskim żołnierzom zabraknie amunicji, a państwu środków na funkcjonowanie administracji — może ziścić się każdy, nawet najbardziej koszmarny scenariusz, bo Władimirowi Putinowi paliwa do jego walca nie zabraknie. Nie stanie się to jeszcze teraz, Kongres ostatecznie raczej zdecyduje się na przekazanie dodatkowych środków, a UE pomoże Ukrainie nawet bez Orbána. Ale czy za rok uda się znowu? Kolejny, równie ważny jak bierne społeczeństwo, atut Putina i Kremla to czas. Rosjanie mogą szturmować wsie w Donbasie kolejny rok. A co z nami? Czy Zachód, coraz mniej skory do wyrzeczeń na rzecz Ukrainy w 2023 roku, w 2024 roku nie uzna, że zrobił już swoje? 

Tymczasem klęska Ukrainy spowodowana „zmęczeniem wojną” Zachodu, którego powodem jest bardzo ograniczona, jak się okazuje, zdolność do wyrzeczeń zachodnich społeczeństw, będzie stwarzać egzystencjalną groźbę dla całego naszego regionu. Założenie, że Władimir Putin nie posunie się już ani o krok dalej, pozbawione jest jakichkolwiek przesłanek. Posunął się dalej i po rozbiorze Gruzji, i po aneksji Krymu, dlaczego więc miałby zatrzymać się na Donbasie czy nawet Kijowie? Przypomnijmy sobie, dokąd sięgały wpływy ZSRR w czasie jego największej potęgi — a przecież odbudowa radzieckiego imperium w jego nowszej wersji jest celem Putina oraz jego otoczenia. Jeśli oglądając obrazki dymiących zgliszczy w Kijowie, Dnieprze czy Lwowie, czuliśmy litość, to zdając sobie sprawę z tego ostatniego, powinniśmy poczuć też trwogę.

To naprawdę jest również nasza wojna.

W 2022 roku Władimirowi Putinowi nie udało się zrealizować planu A, jakim było błyskawiczne zwycięstwo nad Ukrainą i zainstalowanie marionetkowego reżimu w Kijowie. Przeszedł więc do planu B, który obserwowaliśmy przez cały 2023 rok — do wojny pozycyjnej prowadzonej do wyczerpania przeciwnika dysponującego znacznie mniejszymi zasobami niż Rosja. Symbolami takiej wojny są walki o takie miejscowości jak Bachmut czy Awdijiwka w Donbasie, gdzie rosyjska „maszynka do mięsa” posuwa się topornie metr po metrze, kosztem wielkich strat — ale zadaje przy tym duże straty ukraińskim obrońcom. Na dalekim zapleczu frontu strategia ta realizowana jest przez ataki z powietrza. Choć niekoniecznie na tak ogromną skalę jak ten z 28-29 grudnia.

Pozostało 90% artykułu
Publicystyka
Marek Kozubal: Powódź to jednak nie jest wojna
Publicystyka
Kazimierz Wóycicki: Pisowskie zwyczaje nowej ministry kultury przy zwalnianiu Roberta Kostry z MHP
Publicystyka
Bogusław Chrabota: Dlaczego Izrael nie powinien atakować Hezbollahu wybuchającymi pagerami
Publicystyka
Jędrzej Bielecki: Atak pagerami na Hezbollah. Jak premier Izraela pomaga Trumpowi
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Publicystyka
Łukasz Warzecha: Obustronne rozczarowanie Polaków i Ukraińców