Jan S. do 2018 r. mieszkał pod Warszawą, a ostatni jego adres – jak wynika z decyzji sądu, który wydał ENA – znajduje się na terenie Holandii. Jednak czy nadal przebywa w tym kraju?
W maju 2018 r. Jan S. został zatrzymany w Holandii (w sprawie polskiego śledztwa o handel dopalaczami), trafił do aresztu, ale wkrótce został zwolniony warunkowo. Powinien stawić się na posiedzenie przed tamtejszym sądem w sprawie wydania go do Polski. Ale się nie stawił, zniknął i dziś tropi go też holenderska policja.
Śledczy mają do czynienia z trudnym przeciwnikiem. Jan S. ma duże pieniądze, desperację i wiele do stracenia. – Jest mu tym łatwiej ukrywać się, bo dysponuje znacznymi środkami finansowymi – przyznają śledczy.
Mała szansa, by S. wpadł dzięki rozmowom przez telefony komórkowe lub internet – w tych kwestiach jest biegły. Kiedy miał zlecać zabójstwo, robił to tylko poprzez szyfrowany komunikator – są dowody, bo „kiler" zrobił zdjęcia przysłanych przez S. wiadomości, zanim te zniknęły z sieci. Z kolei prowadząc dopalaczowy biznes, konta, na które wpływały zyski, zakładał na tzw. słupy. Z operacyjnych informacji śledczych ma wynikać, że angażował nawet hakerów (za opłatą), by utrudniali namierzenie jego interesów.
Nie odpuścimy
Zdaniem śledczych 28-letni Jan S. odgrywał kluczową rolę w gangu, który na wielką skalę – poprzez sklep internetowy – rozprowadzał dopalacze. W ciągu kilku lat kupiło je ok. 16 tys. osób. Zyski gangu były kolosalne – ok. 1 mln zł miesięcznie.
Interes będący „żyłą złota" pokrzyżował prokurator, który wspólnie ze stołeczną policją doprowadził do rozbicia grupy, oraz zaostrzenie prawa – do czego doszło z inicjatywy Zbigniewa Ziobry.