Zaczął marszałek Senatu, Stanisław Karczewski. Trzeba mu przyznać, że – w porównaniu do kolejnych przykładów „polityki nie-nienawiści” – zrobił to dość subtelnie. „Minister Jaki wykonał bezbłędnie, perfekcyjnie Lutza, Loopa i Axla z czterema obrotami. Jego konkurent przewracał się i tłukł o lód. A sędziowie mimo wszystko jemu dali szóstki. Mnie to burzy, ale werdykt jest werdyktem” – napisał niedługo po tym, gdy sondażowe wyniki wyborów wskazały, iż Rafał Trzaskowski wygrał wybory w Warszawie w I turze. Czyli tak – mądry wyborca wybrałby Jakiego, bo ten był w zasadzie idealny. No ale wygrał ten nieidealny, więc jak to świadczy o wyborcach? Nic dziwnego, że Stanisław Karczewski był wzburzony. Byłoby wszak tak pięknie, gdyby elektorat dojrzał do swoich dobroczyńców.
Ale wpis Karczewskiego był w zasadzie niewinny. Wkrótce potem wypowiedział się bowiem Marek Suski – było, nie było szef Gabinetu Politycznego Prezesa Rady Ministrów. I on również dokonał ciekawej analizy wyborów w Warszawie. - W stolicy nie jest łatwo wygrać. Można powiedzieć, że to jedno z tych miast, w których trudno przekonać ludzi do kogoś innego. Były takie wypowiedzi, że cokolwiek Platforma by złego zrobiła, i tak na nich zagłosujemy, bo nie lubimy PiS, taka była atmosfera. W Warszawie Platforma Obywatelska utrzymała bastion szczawiu i mirabelek, już podobno zgłaszają się chętni po kolejne kamienice – mówił całkowicie pozbawiony pogardy dla wyborców oponentów polityk, który – to trzeba zapisać mu na plus – nie groził jednak, że warszawiacy nie będą mogli latać o 10 minut krócej do Egiptu z lotniska w Radomiu. Tym niemniej subtelnie podana przez Karczewskiego refleksja jest w jego wypowiedzi, nawiązującej do słów Stefana Niesiołowskiego o szukaniu szczawiu za nasypem kolejowym, dość jednoznaczna. Znów ci wstrętni wyborcy nie dojrzeli do demokracji.
Jednak prawdziwy popis specyficznie rozumianego „braku pogardy” daje duet Krzysztof Wyszkowski (w PiS od 2010 roku) i Krystyna Pawłowicz. Wyszkowski zwycięstwa przeciwników PiS w Łodzi i Legionowie tłumaczy „mobilizacją elektoratu chuligańskiego” (szacunek do wyborców bije po oczach), z kolei w Warszawie wygrał według jego słów – a jakże – układ, w dodatku wybrany przez Niemców. Z kolei Krystyna Pawłowicz przypomina, że w XIX wieku w Warszawie byli Rosjanie, co wyjaśnia zapewne jej konstatację iż „dziś, obcy jej patriotycznej tradycji, niestety, w Warszawie umocnili się”. Krakowskim targiem połowa elektoratu Trzaskowskiego to zapewne Niemcy, druga połowa to Rosjanie. W innym wpisie Pawłowicz przekracza już wszystkie granice dobrego smaku proponując by na prezydenta wystawić pedofila i mordercę Mariusza Trynkiewicza, bo – tu cytat oryginalny, proszę wybaczyć mi słownictwo – „wielbiciele zboków, złodziejstwa, zalotnych chamów i zaprzańców wybiorą go już w pierwszej turze...”. Po tej lekturze wpisów aż chciałoby się, aby politycy PiS ograniczyli się do mówienia o szarańczy.
W filmie „Wielki Szu”, wcielający się w tytułową rolę Jan Nowicki, po bezwzględnym ograniu swojego przyszłego ucznia w pokera, spokojnie tłumaczy mu: „Poker jest sztuką oszustwa, drogi przyjacielu. Ja oszukiwałem, ty oszukiwałeś. Wygrał lepszy”. Nie chcąc, bynajmniej, sugerować, że polityka jest również sztuką oszustwa, a wszystkie obietnice wyborcze sprowadzają się do hasła: „będzie wam tak dobrze, że dobrze wam tak”, radziłbym politykom PiS, aby skupili się na drugiej, uniwersalnej części, tego miniwykładu. Jeśli ktoś wygrał – to był lepszy. Bardziej wyczuł nastroje, miał bardziej adekwatną ofertę dla wyborców, wzbudził większą sympatię – tak to działa w demokracji. A obrażanie tych, którzy myślą inaczej, raczej tego upragnionego przez PiS centrowego elektoratu do partii Jarosława Kaczyńskiego nie przyciągnie.
A nade wszystko należy pamiętać, że Polska – nawet jeśli Polacy wybierają różnie – jest jedna.