Belgia jest pierwsza do oskarżenia innych krajów Unii o łamanie zasad państwa prawa i tendencje autorytarne. Od dwóch lat królestwo odrzuca starania Madrytu o ekstradycję lidera katalońskich secesjonistów Carlesa Puigdemonta, twierdząc, że hiszpański wymiar sprawiedliwości nie gwarantuje uczciwego procesu. Wieloletni belgijski premier Guy Verhofstadt, a dziś lider liberałów w Parlamencie Europejskim, regularnie atakuje z kolei kraje Europy Środkowej.
– Węgry i Polska zagrażają z trudem wywalczonym, demokratycznym europejskim wartościom, przez co podważają istotę europejskiej integracji. Smutna rzeczywistość jest taka, że gdyby te kraje dziś starały się o członkostwo w Unii, nie zostałyby przyjęte – zawyrokował na łamach międzynarodowej prasy.
Strach przed podziałem
Jednak w samej Belgii od grudnia 2018 roku funkcjonuje rząd tymczasowy popierany jedynie przez frankofońskich (MR) i flamandzkich (Open VLD) liberałów oraz chadeków z Flandrii (CD-V), którzy po wyborach w maju 2019 r. mają poparcie już tylko 38 posłów w 150-osobowym parlamencie. Taki układ przez krótki czas nie jest niczym w Europie nadzwyczajnym. Jednak gdy w określonym czasie nie udaje się zbudować większości, rozpisywane są zwykle przedterminowe wybory. Z tego właśnie powodu w ostatnich czterech latach Hiszpanie czterokrotnie wybierali deputowanych do Kortezów.
W Belgii, która już w latach 2010–2011 pobiła światowy rekord braku większościowego rządu (541 dni), król jednak przedterminowych wyborów nie rozpisuje. Najwyraźniej obawia się, że mogą one doprowadzić do rozpadu kraju. Rządy niewielkiej mniejszości trwają więc w najlepsze.
– Mamy najpoważniejszy kryzys konstytucyjny od drugiej wojny światowej – mówi Edouard Delruelle, profesor politologii na Uniwersytecie w Liege.