Najpierw były okrzyki pod adresem gubernatora Kampanii Vincenzo de Luki: „skoro chcesz nas zamknąć, to musisz nam też zapłacić!". Zaraz potem doszło do bezpośrednich starć. Nagrania z nocy z poniedziałku na wtorek z Neapolu pokazują, że grupy młodych ludzi otaczają wozy policyjne i wyciągają z nich funkcjonariuszy. Widać też płonące samochody, rozbite witryny sklepowe.
Wściekłość neapolitańczyków wywołała zapowiedź de Luki, że region jest u progu powrotu do lockdownu. Jednak tak samo zareagowali mieszkańcy całego kraju, od Sycylii po Dolomity. W Turynie tłum wdarł się do sklepu Gucciego i innych luksusowych marek. Na rzymskim Piazza del Popolo doszło do regularnych starć policji z ultrasami, fanatycznymi kibicami piłkarskimi, którzy nie mogą oglądać ulubionych drużyn. W Weronie inicjatywę przejęły bojówki skrajnej prawicy, w Viareggio ludzie uderzali w puste garnki przed prefekturą na znak, że pieniądze im się kończą.
Conte, który stoi na czele koalicyjnego, lewicowego rządu Partii Demokratycznej (PD) i Ruchu Pięciu Gwiazd (M5S), drakońskimi metodami zdołał wyprowadzić kraj na prostą po potężnym ataku wirusa wiosną. Trwający trzy miesiące lockdown kosztował jednak bardzo dużo: zdaniem MFW nawet zakładając, że nie będzie drugiej fali pandemii, gospodarka skurczy się o 12 proc., a dług publiczny skoczy ze 135 do 160 proc. PKB. Gdy więc wczesną jesienią liczba zakażonych zaczęła rosnąć, premier zmienił strategię i dawkował ograniczenia: najpierw obowiązkowe maseczki na zewnątrz, potem godzina policyjna, ale zaczynająca się późno, o 23, i trwająca ledwie do 5 rano.
To okazało się jednak nieskuteczne. Od 8 października liczba zarażonych wzrosła pięciokrotnie, do ponad 20 tys. osób dziennie. Na oddziałach intensywnej terapii jest dziś więcej chorych na Covid, niż gdy Conte podjął decyzję o całkowitym zamrożeniu życia społecznego w marcu. W poniedziałek premier postanowił więc przyspieszyć wprowadzanie restrykcji. Ogłosił zamknięcie kin, teatrów, siłowni, basenów. Najdotkliwszy jest jednak nakaz zamknięcia barów i restauracji już o szóstej wieczorem.
– We włoskiej kulturze główny posiłek zaczyna się spożywać często dopiero po ósmej. To oznacza więc bankructwo dla ogromnej części gastronomii. Restrykcje uderzają przy tym bardziej w biedne południe niż bogatą północ, bo tam restauracje odgrywają większą rolę, podczas gdy fabryki – podstawa zamożności Turynu czy Mediolanu – nadal będą funkcjonować – mówi „Rz" Eleonora Poli z Włoskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych (IAI) w Rzymie.