Gdy w środę Izba Reprezentantów zebrała się, by głosować nad postawieniem Donalda Trumpa w stan oskarżenia za „podżeganie do insurekcji", która miała miejsce dokładnie tydzień wcześniej, Kapitolu pilnowały setki uzbrojonych od stóp do głów członków Gwardii Narodowej. W kaskach, z karabinami, plecakami stali w rzędzie wzdłuż korytarzy albo odpoczywali w grupach w wejściowej rotundzie budynku. W ten sposób władze chciały zapobiec powtórki z 6 stycznia, kiedy to tłum zwolenników Donalda Trumpa wtargnął do Kapitolu, zdemolował biura ustawodawców, zagroził ich bezpieczeństwu, a przede wszystkim przerwał konstytucyjny proces zatwierdzania wyników wyborów.
Wszystko jest możliwe
– To był akt wewnątrzkrajowego terroryzmu i zamach na demokrację – słychać teraz takie opinie. Środowe głosowanie przeszło bez zakłóceń i większością głosów Izba Reprezentantów zatwierdziła artykuł impeachmentu, po raz drugi stawiając w stan oskarżenia Donalda Trumpa.
Teraz jednak cała uwaga władz porządkowych skupiona jest na przygotowaniach do zaprzysiężenia Joe Bidena na 46. prezydenta Stanów Zjednoczonych, zaplanowanego na 20 stycznia. FBI od tygodnia ostrzega przed planowanymi zbrojnymi protestami w dniu inauguracji zarówno w Waszyngtonie, jak i w stolicach wszystkich 50 stanów.
Około 16 grup, w tym większość to zwolennicy Donalda Trumpa, niektórzy uzbrojeni, zarejestrowali się, by móc zorganizować pikiety w Waszyngtonie 20 stycznia.
Jak po 11 września
Są obawy, że krajowi ekstremiści, zainspirowani akcją oblężenia Kapitolu 6 stycznia, będą chcieli dokonać ataków w dniu inauguracji oraz w okresie późniejszym. Władze przygotowują się na różne scenariusze, łącznie z najgorszym, czyli że uzbrojeni uczestnicy protestów będą atakować dygnitarzy, że nad stolicą przeleci „samobójczy samolot" albo zdalnie sterowane drony z materiałami wybuchowymi.