Jesienią 1980 r. tuż przed rejestracją NSZZ Solidarność Lech Wałęsa ujawnił, że jego celem jest „zbudowanie drugiej Japonii”. To było wtedy marzenie ściętej głowy: jak pogrążony w głębokim kryzysie i w pełni zależny od Moskwy kraj miałby dogonić trzecią, jak wówczas szacowano, potęgę gospodarczą świata i symbol nowoczesności.
Jednak 44 lata później Polska znalazła się u progu spełnienia wizji Wałęsy. Jeśli wierzyć MFW, w tym roku PKB na mieszkańca w naszym kraju (przy uwzględnieniu realnej mocy nabywczej walut narodowych) sięga 49 tys. dolarów, niewiele mniej niż w Kraju Kwitnącej Wiśni (54 tys.). Tyle że przynajmniej w równym stopniu co niezwykłemu wzrostowi gospodarczemu naszego kraju ten sukces będziemy zawdzięczać kumulującym się problemom strukturalnym Japonii. To państwo, którego gospodarka od lat stoi w miejscu, czego przejawem była do niedawna ciągła deflacja.
Czytaj więcej
Japoński premier, Fumio Kishida, we wrześniu ustąpi ze stanowiska szefa partii rządzącej, co pociągnie za sobą zmianę na stanowisku premiera kraju.
Dopiero Kishida, który po dojściu do władzy w październiku 2021 roku zapowiedział erę „nowego kapitalizmu”, przywrócił nadzieję inwestorom. W Tokio znów pojawili się ci najwięksi, w tym Warren Buffett i stojący na czele niemającego sobie równych funduszu Black Rock Larry Fink.
Japonia. Powojenny pacyfizm poszedł w zapomnienie
Być może największą zasługą Kishidy było jednak stawienie czoła wyzwaniu, jakie rzuciły całej Azji Południowo-Wschodniej Chiny. Odsuwając na bok powojenny pacyfizm, premier doprowadził do podwojenia (z 1 do 2 proc. PKB) wydatków na obronę, co przekłada się na masowe inwestycje w zakup broni: istotne koło zamachowe gospodarki.