Pana zdaniem kampania do PE budzi jeszcze polityczne emocje? To przecież trzecia kampania z rzędu.
To też jest trzecia kampania w dość krótkim czasie. Na pewno ta kampania budzi emocje w partiach politycznych. Ustawia pewne relacje wewnątrz. Trudniej będzie jednak osiągnąć frekwencję porównywalną z wyborami samorządowymi, nie mówiąc o tych do Sejmu. Ludzie są nieco zmęczeni polityką. Wybory do PE są bardziej odległe od wyborcy. Nie zdecydują przecież o tym, czy zmieni się władza. Najpewniej głosować pójdą tylko tzw. twarde elektoraty.
Tymczasem gdy rozmawia się z politykami, to jest jednak poczucie, że wybory do PE ustawią pewien polityczny klimat – nie tylko wakacji, ale i tego, co później.
Tak jak mówiłem: dla partii politycznych i ich liderów to jest bardzo ważna kampania. Ona da później możliwość mówienia: „patrzcie, wygraliśmy kolejne wybory” albo „zajęliśmy drugie czy trzecie miejsce i jesteśmy wciąż silną partią i mającą szansę na zwycięstwo”. W tym sensie to są ważne wybory dla partii, bo każdy chce wyjść z jak najlepszym wynikiem. I nie tylko po to, aby mieć jak największą liczbę europosłów, ale też po to, by się chwalić zajęciem pierwszego miejsca. Tu jest rywalizacja między PiS a PO. Sondaże pokazują, że różnica jest niewielka. Trzecia Droga chce ponownie pokazać, że jest trzecią siłą. A już jesienią ruszą przymiarki prezydenckie.
Czytaj więcej
Prezydent Andrzej Duda i premier Donald Tusk zmienili uroczyste zaprzysiężenie rządu w spektakl wzajemnych uszczypliwości. Najpierw wybory do Parlamentu Europejskiego, a potem prezydenckie sprawiają, że stają się reprezentantami walczących ze sobą obozów.