– Jeżeli z powodu tej akcji nas biją i zastraszają, to tym bardziej powinniśmy pokazać, że my się tego nie boimy – przemawiał w czwartek do Rosjan Leonid Wołkow. Opierał się na lasce, miał złamaną ręką i zabandażowaną nogę. We wtorek został napadnięty i brutalnie pobity w Wilnie, sprawców jak na razie nie złapano. Jest jednym z najbliższych współpracowników Aleksieja Nawalnego, który niedawno stracił życie w łagrze Putina.
Wołkow, podobnie jak wielu innych rosyjskich opozycjonistów, namawia rodaków, by dołączyli 17 marca (ostatni i główny dzień wyborów prezydenckich w Rosji) do akcji „W południe przeciw Putinowi”. To pomysł Nawalnego, który niedługo przed śmiercią zdążył przekazać wiadomość zza krat. Chciał, by Rosjanie udali się w południe do lokali wyborczych i w ten sposób zademonstrowali sprzeciw wobec polityki Kremla i wojny.
Rosyjska opozycja chce sparaliżować wybory. Co proponuje?
Opozycjoniści utworzyli już nawet odpowiedni portal internetowy, w sieciach społecznościowych precyzują instrukcje. Proponują głosować na kogokolwiek (oby nie na Putina), niszczyć karty do głosowania albo bojkotować wybory. „Pozostańcie tam tyle, ile będziecie chcieli. Poznajcie innych wyborców, rozmawiajcie ze sobą, wymieniajcie się kontaktami. Omawiajcie dalsze opcje oporu” – czytamy w komunikacie opozycji.
Rosjanie znajdą tam też instrukcje, jak rozmawiać z policją i co robić w przypadku aresztowania. Koledzy Nawalnego zakładają, że akcja ma potencjał, gdyż, jak szacują, na jego pogrzeb w Moskwie przyszło ponad 40 tys. ludzi.
Czytaj więcej
Za półtora tygodnia mają się odbyć wybory prezydenckie, które nikogo w kraju nie interesują. Kreml zaczyna się denerwować.