W ostatni poniedziałek, premier Mateusz Morawiecki zapowiedział zorganizowanie referendum ws. paktu migracyjnego w czasie wyborów parlamentarnych. Pytanie, które ma się pojawić w głosowaniu, brzmi „czy jest pan/pani za wprowadzeniem mechanizmu przymusowej relokacji migrantów”.
Do problemu migracji odniósł się także lider PO, Donald Tusk, publikując nagranie, w którym skrytykował politykę migracyjną Mateusza Morawieckiego i przekonywał, że „Polacy muszą odzyskać kontrolę nad swoim państwem i jego granicami”. Zarzucił także PiS-owi sprowadzanie migrantów „z krajów takich jak Islamska Republika Iranu, Arabia Saudyjska, Indie Emiraty Arabskie i Nigeria”. Według przewodniczącego Platformy PiS „ściągnął z takich krajów ponad 130 tysięcy obywateli w zeszłym roku”. Część polityków i komentatorów oceniła wypowiedź lidera KO jako wpisywanie się w narrację PiS-u i próbę uzyskania politycznych punktów przed wyborami, na strachu przed migrantami.
Czytaj więcej
Podzielam refleksję szefa PO o hipokryzji liderów PiS w kwestii migracji. Ale jego najnowszy spot temu poświęcony jest zupełnie nie w tempo.
Do jego wypowiedzi odniosła się m.in. szefowa Polskiej Akcji Humanitarnej i europosłanka KO w rozmowie z „Wprost”. – Pan premier Donald Tusk mówi o tym, że PiS wykorzystuje sprawy migracji i to, co dzieje się we Francji po to, żeby nas wystraszyć po raz kolejny napływem uchodźców i migrantów do Polski, a sam przyjmuje ich do pracy. I to jest fałszywe. Jarosław Kaczyński, rząd PiS, premier Morawiecki straszą nas nieustanie uchodźcami i migrantami, którzy zaleją Polskę, a jakoś cały czas nie zalewają. Oczywiście, abstrahując od sytuacji z Ukraińcami, którzy są uchodźcami wojennymi i to jest zupełnie inna kategoria – stwierdziła działaczka humanitarna.
Janina Ochojska: Nie chcę usprawiedliwiać Donalda Tuska
Ochojska podkreśliła, że „przyjęcie nawet 2,5 miliona uchodźców z Ukrainy pokazało, że nie jest to taki duży problem (dla Polski - red.)”. - Oczywiście, nie sądzę, żeby do nas miały napłynąć aż takie rzesze uchodźców z innych krajów, bo w szczytowym momencie na granicy polsko-białoruskiej było około 5 tysięcy osób, a część z nich w ogóle nie dostałaby azylu w Polsce, czy ochrony międzynarodowej – wyjaśniła aktywistka.