Duże koszty egipskiej kontrrewolucji

Dziesięć lat po obaleniu islamistycznego prezydenta kraj jest w miarę stabilny, ale tonie w długach.

Aktualizacja: 03.07.2023 06:31 Publikacja: 03.07.2023 03:00

Kair 1 lipca 2013 r., tuż przed obaleniem islamistycznego prezydenta Mohameda Mursiego. Na portrecie

Kair 1 lipca 2013 r., tuż przed obaleniem islamistycznego prezydenta Mohameda Mursiego. Na portrecie generał Abd al-Fatah Sisi, który stał wtedy na czele armii. Od 2014 r. pogromca Bractwa Muzułmańskiego jest prezydentem Egiptu

Foto: afp

Prezydent Egiptu Abd al-Fatah Sisi w połowie czerwca wezwał pożyczkodawców, by wykazali się „zrozumieniem”. I nie naciskali na kraj, borykający się w ostatnich latach ze skutkami pandemii i wojny w Ukrainie.

– Mają być wyrozumiali dla Sisiego, który lekkomyślnie zaciągał długi na niepotrzebne projekty – skomentował Steve Hanke, popularny w mediach społecznościowych profesor ekonomii z amerykańskiego Uniwersytetu Johna Hopkinsa.

Czytaj więcej

Miliony nowych Egipcjan. Europa może się spodziewać mas imigrantów

Wielkie projekty – transportowe, urbanistyczne i kulturalne – miały uczynić z Sisiego jednego z najważniejszych władców w wielowiekowej historii Egiptu. A przy okazji ożywić gospodarczo kraj i dać pracę: każdego roku przybywa ponad 2 miliony Egipcjan, a ponad milionowi absolwentów trzeba znaleźć jakieś zatrudnienie.

Brak perspektyw już wywoływał rewolucje w Egipcie, który jest nie tylko najludniejszym krajem arabskim, ale także trendsetterem w świecie arabskim.

Rozprawa była brutalna

Dziesięć lat temu to Sisi, wówczas szef Najwyższej Rady Sił Zbrojnych, rozprawił się ze zwycięzcami rewolucji, która na początku 2011 r. obaliła dyktatora Hosniego Mubaraka.

3 lipca 2013 r. pozbawił władzy pochodzącego z demokratycznego wyboru prezydenta Mohameda Mursiego. I rozpoczął niszczenie Bractwa Muzułmańskiego, najważniejszej i najstarszej organizacji islamistycznej w świecie sunnickim. Łączącej szerzenie konserwatywnej, wrogiej Zachodowi religijności z działalnością charytatywną wśród biednych i wykluczonych. W krótkim okresie, gdy Egipcjanie mogli w wyborach wyrazić swoje poglądy, to Bractwo okazało się bowiem organizacją im najbliższą.

Czytaj więcej

Egipski politolog: Realizm nakazuje Egipcjanom zakładać, że Rosja wygra

Tego armia i egipski establishment nie zamierzały tolerować. Rozprawa była brutalna. I rozciągnięta w czasie. Wyłoniła się z niej dyktatura bardziej opresyjna niż w epoce Mubaraka.

Zanim 3 lipca 2013 r. doszło do obalenia islamistycznego prezydenta, czyli do wojskowego zamachu stanu (tej nazwy jednak na Zachodzie raczej unikano), przez kraj przetoczyły się wielkie demonstracje. Przeciwnicy Bractwa mówili nawet o 20 milionach uczestników w całym kraju. Nawet ponad 20 milionów osób (w około 90-milionowym wówczas kraju, teraz ma co najmniej 105 milionów mieszkańców) miało się też podpisać pod żądaniem ustąpienia Mursiego. Oskarżano go o przywłaszczenie sobie władzy równej faraonom, o sianie terroru, spiskowanie z obcymi siłami.

I o nieudolność. Bractwo Muzułmańskie i wywodzący się z niego prezydent Mursi nie radzili sobie z gospodarką, nie mieli doświadczenia. A na dodatek wojsko i świeckie elity, kontrolujące jej znaczną część, wkładały kij w szprychy (gdy Bracia byli u władzy, paliwa na stacjach benzynowych brakowało, gdy ich obalono, nagle się pojawiło).

Te wielomilionowe protesty armia pod wodzą Sisiego uznała za uzasadnienie zamachu stanu. Mursi wylądował w więzieniu (zmarł w niewoli w 2019 r.). Przez wiele tygodni jego zwolennicy się nie poddawali, na biednych przedmieściach Kairu, wokół meczetu Rabaa al-Adawija mieli nawet swój niedostępny dla wojska i służb bastion oporu. Bastion padł w połowie sierpnia, zginęło tam około tysiąca osób. Organizacja Human Rights Watch uznała, że najprawdopodobniej doszło do zbrodni przeciwko ludzkości.

Uderzenie w Bractwo w lecie 2013 r. pochłonęło znacznie więcej ofiar śmiertelnych. A samo Bractwo zostało zdelegalizowane, uznane za organizację terrorystyczną, pozbawione majątku. Tysiące Braci trafiło do więzień, często z wyrokami śmierci.

Sisi to wielki budowniczy

– Zdradził nas – słyszałem przed dziesięcioma laty od zwolenników Mursiego pod meczetem Rabaa al-Adawija. Chodziło o Sisiego. Religijny ponoć generał uchodził za zaufanego islamistów, to w czasach rządów Bractwa został szefem rady Najwyższej Rady Sił Zbrojnych i ministrem obrony.

Sisi po rozprawieniu się z Braćmi zdjął mundur i od 2014 r. jest prezydentem. Nikt nie ma złudzeń: jego władza to dyktatura, ostre represje dotykają nie tylko islamistów, ale i prozachodnich liberałów. Jednak Zachód rozwija przed Sisim czerwone dywany. Zapewnia on bowiem pewną stabilizację i bezpieczeństwo, dzięki czemu po drugiej stronie Morza Śródziemnego nie pojawiają się miliony nowych migrantów.

Sisi to wielki budowniczy. Wznosi na pustyni koło Kairu nową stolicę, w której zgodnie z założeniami pracę miałoby znaleźć 1,75 miliona Egipcjan, a zamieszkać 6,5 miliona. Do niedawna jednak nikt tam jeszcze nie mieszkał. Prawie gotowy jest najwyższy budynek Afryki – 394-metrowy Iconic Tower, wcześniej powstały największy meczet w kraju i największa koptyjska katedra.

W czasach Sisiego wybudowano ponad 20 innych nowych miast, dziesiątki dróg, mostów, linie kolejowe i nowy Kanał Sueski.

Wciąż przesuwana jest data otwarcia, 2 kilometry od piramid w Gizie, Wielkiego Muzeum Egipskiego (teraz wspomina się o końcu tego roku). Ma to być największe na świecie muzeum archeologiczne ze 100 tysiącami eksponatów.

Gigantyczne projekty za dziesiątki pożyczonych miliardów dolarów doprowadziły jednak do wspomnianego wezwania o wyrozumiałość kredytodawców. – Co, mieliśmy nie rozwijać drugiego Kanału Sueskiego? Teraz przynosi on 8 miliardów dolarów zysku rocznie – tłumaczy Sisi.

„To mania wielkości” – napisał niedawno o gigantycznych projektach brytyjski tygodnik „The Economist”, na dodatek nazywając Sisiego „niekochanym i samotnym prezydentem”, który jednak może liczyć na to, że niezadowoleni Egipcjanie nie ruszą do obalenia reżimu. Bo boją się chaosu, który wywołałaby następna rewolucja.

Egipskie władze zareagowały gniewnym oskarżeniem „The Economist” o kłamstwa i łamanie zasad dziennikarstwa.

Terroryzm i tortury

Strach Egipcjan przed chaosem to dobra wiadomość – skutki rewolucji, wojny domowej w tak ważnym kraju odczułaby spora część świata. To mogłaby być nowa Syria, większa.

Jak uważa wielu ekspertów, w tym Lawrence Wright, autor znakomitej książki o Al-Kaidzie „Wyniosłe wieże”, terroryzm islamski, dżihadyzm, zrodził się w egipskich więzieniach, gdzie torturowano Braci Muzułmanów.

Organizacje praw człowieka szacowały w zeszłym roku, że w Egipcie jest 60 tysięcy więźniów politycznych. Wspominały też o ich torturowaniu. To, że służby się nie zmieniły i tortury nie zniknęły, sugeruje też rozgrywający się we współczesnym Egipcie świeży film „Chłopiec z niebios”. Służba bezpieczeństwa toczy w nim walkę z islamistami, którzy mimo delegalizacji wciąż cieszą się dużymi wpływami. W filmie szwedzkiego reżysera pochodzenia egipskiego Tarika Saleha, zakazanym nad Nilem, w gabinecie speców od tortur wiszą portrety Sisiego.

Prezydent Egiptu Abd al-Fatah Sisi w połowie czerwca wezwał pożyczkodawców, by wykazali się „zrozumieniem”. I nie naciskali na kraj, borykający się w ostatnich latach ze skutkami pandemii i wojny w Ukrainie.

– Mają być wyrozumiali dla Sisiego, który lekkomyślnie zaciągał długi na niepotrzebne projekty – skomentował Steve Hanke, popularny w mediach społecznościowych profesor ekonomii z amerykańskiego Uniwersytetu Johna Hopkinsa.

Pozostało 94% artykułu
Polityka
Wskazany przez Trumpa kandydat na prokuratora generalnego rezygnuje
Polityka
Anna Słojewska: Europejski nurt skręca w prawo
Polityka
Dlaczego Donald Trump jest syjonistą? „Za wsparciem USA dla Izraela stoi lobby, ale nie żydowskie”
Polityka
Międzynarodowy Trybunał Karny wydał nakaz aresztowania Beniamina Netanjahu
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Polityka
Szef WHO Tedros Adhanom Ghebreyesus prosto ze szczytu G20 trafił do szpitala