Joe Biden uważa się za obrońcę demokracji i praworządności przed zagrożeniem, jakie jego zdaniem stanowi Donald Trump. Jednak w tych dniach prezydent nie waha się rozważać rozwiązań, które w Polsce zostałyby uznane za falandyzację prawa.
– Mam takie kompetencje – oświadczył pytany, czy na mocy 14. poprawki do konstytucji może samodzielnie podnieść limit długu publicznego kraju. Chodzi o zapis, w którym uznano, że „dług Ameryki nie może być podany w wątpliwość”. Przemożna większość prawników jest sceptyczna, czy można z tego dedukować, że Biały Dom ma prawo decydować o kształcie finansów publicznych.
Polaryzacja kraju
Jeśli jest bowiem jakaś kompetencja przynależna parlamentowi, to chodzi o uchwalenie budżetu. Dlatego konstytucjonaliści są zgodni, że obecny limit długu, 31,4 biliona dol., może zostać zmieniony tylko za zgodą obu izb Kongresu uzupełnioną podpisem prezydenta. Tyle że od listopada większość w Izbie Reprezentantów mają republikanie. I choć zdaniem Yellen już w przyszłym tygodniu dotychczasowy limit zostanie wyczerpany i państwo nie będzie miało wolnych środków, nie chcą oni przystać na jego podniesienie bez daleko idących koncesji ze strony Bidena i kontrolowanego przez demokratów Senatu. Chodzi w szczególności o obniżenie podatków i ustalenie przynajmniej na nadchodzące sześć lat niezmiennego poziomu wydatków władz publicznych. Prezydent nie chce o tym słyszeć, bo oznaczałoby to podważenie wielu programów socjalnych, które stanowią znak rozpoznawczy jego rządów.
Czytaj więcej
Tylko 38 proc. Amerykanów chce, aby ich kraj wspierał Kijów tak długo, jak to konieczne. 18 proc. sądzi, że Rosja musi oddać Krym.
Za tym sporem kryje się jeszcze większa stawka: kto wygra walkę o Biały Dom w 2024 r. Aby utrzymać przewagę nad Trumpem, Biden musi pokazać, że wspiera klasę średnią i gorzej uposażonych Amerykanów w warunkach wysokiej inflacji. A bez podniesienia limitu długu państwa nie będzie to możliwe.