Andżelika Borys: Nie chcę uciekać ze swojej ziemi

– Koledzy namawiali mnie, bym pozostała w Polsce, ale uznałam, że muszę wrócić na Białoruś – mówi „Rzeczpospolitej” Andżelika Borys, szefowa prześladowanego przez reżim Związku Polaków na Białorusi.

Publikacja: 12.04.2023 03:00

Andżelika Borys

Andżelika Borys

Foto: Fotorzepa/Robert Gardziński

Po ponad dwóch latach została pani w końcu oczyszczona z fałszywych zarzutów. W międzyczasie spędziła pani rok w areszcie. Jak się pani czuje?

Człowiek po takich przejściach jest uwrażliwiony na cierpienia innych. Znacznie bardziej martwię się o innych ludzi. Zmieniają się wartości. To, co kiedyś było ważne, staje się nieważne. Nie czuję jakiejś euforii czy radości. Przede wszystkim martwię się o moich kolegów, o to, by Andrzej Poczobut wyszedł na wolność. Martwię się o moje koleżanki Irenę Biernacką, Marię Ciszkowską, Annę Paniszewą. By mogły wrócić do swoich domów. Przecież tu się urodziły i na pewno mocno tęsknią. Martwię się też o inne osoby, by miały normalny byt.

Czytaj więcej

Białoruś: Andżelika Borys oczyszczona z zarzutów. Będzie mogła odwiedzić Polskę

Mówi pani, że wartości człowieka się zmieniają. Co teraz dla pani jest ważne, a co straciło na znaczeniu?

Dla mnie jest ważne zdrowie moich bliskich i kolegów. Cieszę się, że widzę słońce i niebo. Cieszę się, że słyszę piękny śpiew ptaków, na które wcześniej nie zwracałam uwagi. Cieszę się z tego, że osoby, z którymi przebywałam w areszcie, teraz są już w innym miejscu. Zdecydowanie na drugi plan odchodzą rzeczy materialne. Ważniejsze są ludzka przyjaźń i solidarność. Lepiej usłyszeć dobre słowo czy doświadczyć miłego gestu, niż otrzymać jakiś prezent.

Jak ważna jest solidarność dla ludzi, którzy są odizolowani od reszty świata? Czy wsparcie z zewnątrz w ogóle tam dociera?

W tamtych miejscach też przebywa się z ludźmi. I trzeba znaleźć z nimi wspólny język, tak jak w codziennym życiu człowieka. Starałam się pomagać tym, komu mogłam pomóc. Tam panuje zasada, że otoczenie będzie miało do ciebie taki stosunek, jaki ty masz do tego otoczenia. Trzeba być człowiekiem. Ludzkie kontakty, przyjaźń i solidarność. Te wartości są ponadczasowe i ważne. Listy od znajomych docierały, ale nie wszystkie. Ważne jest mieć kontakt z innymi ludźmi.

Czytaj więcej

Andżelika Borys. Wreszcie wolna w łagrze Łukaszenki

Ale nie wszystko zależy od współlokatorów z celi. W więzieniu rządzi administracja. Jaki miała stosunek do pani?

Nie chcę tego komentować.

Stała się pani bohaterką dla wielu Polaków. Co chciałaby pani powiedzieć ludziom, którzy przez ponad dwa lata wpierali panią i mieszkających na Białorusi rodaków?

Chciałabym przede wszystkim bardzo serdecznie podziękować. Myślę, że nic nadzwyczajnego nie zrobiłam. Nie czuję się bohaterką i nie chciałabym być traktowana jak bohaterka. Bardziej byłabym szczęśliwa, gdyby Andrzej Poczobut był dzisiaj w takiej samej sytuacji co ja. By był na wolności. Bardzo martwię się o niego i innych kolegów. Nie było mi łatwo. Miałam problemy zdrowotne. Nie jestem tak silna jak inni. Starałam się, ale czasami organizm człowieka zawodzi i nie wszystko zależy od nas.

Jest pani bardzo skromną osobą.

Dookoła jest zbyt dużo cierpienia, na tle którego moje dzisiejsze przeżycia są niczym. Nie chcę wyolbrzymiać swojej roli, czas wszystko postawi na swoje miejsca. Dziękuję za pomoc, którą otrzymywałam, dziękuję swoim bliskim i znajomym. Zarówno z Białorusi, jak i z Polski. To było dla mnie ważne. Musimy się trzymać, odnajdować się tu i teraz.

Może pani opowiedzieć, co się wydarzyło wiosną 2021 roku, gdy do Polski prosto z aresztu przewieziono działaczki mniejszości polskiej (Irena Biernacka, Maria Ciszkowska, Anna Paniszewa)? Czy to prawda, że pani i Andrzej Poczobut też otrzymaliście wówczas propozycję opuszczenia kraju?

Tak, otrzymałam wówczas taką propozycję, ale odmówiłam. Przede wszystkim nie wiedziałam wtedy, co się dzieje z Marią czy Ireną. Nie chciałam, by była taka sytuacja, że ja wyjeżdżam z kraju, a one pozostają. Nie chciałam porzucić swoich przyjaciół. Za drugim razem, gdy miałam możliwość wyjścia na wolność, zgodziłam się, bo nie wiedziałam, czy mój stan zdrowia to wszystko wytrzyma.

Czy to prawda, że pani mama poprosiła Aleksandra Łukaszenkę, by panią uwolnił?

Tak, mama się zwróciła z pismem. Wówczas też się wahałam. Wtedy jedyny raz miałam możliwość zobaczyć Andrzeja w areszcie. Powiedziałam mu, że moje zdrowie dłużej może tego nie wytrzymać.

I co na to odpowiedział Andrzej?

Stanowczo odmówił wyjazdu. Powiedział mi, żebym się trzymała. Widziałam go dosłownie przez chwilę. To było dwa lata temu.

Od 2020 roku wiele się zmieniło. Całkowicie spacyfikowano działalność ZPB, zamknięto polskie szkoły, zniszczono wiele miejsc pamięci. Czy polskość tam ma jeszcze szansę na przetrwanie?

To nie zależy ode mnie i nie zależy od mniejszości polskiej. Bardzo chciałabym, by jak najwięcej dzieci uczyło się języka polskiego, bo z zawodu jestem nauczycielką polskiego. Pielęgnowaniem języka i kultury polskiej na Białorusi zaczęłam się zajmować jeszcze w 1992 roku. Trochę czasu minęło. Sporo się wydarzyło. Pandemia, a teraz jeszcze wojna na Ukrainie. Tyle cierpienia. Pozostaje nam być dobrej myśli. Mamy takie, a nie inne okoliczności.

Czy to, co pani przeżyła w ciągu ostatnich ponad dwóch lat, przypomina pani jakiś film albo książkę?

Dzisiaj moje myśli są gdzieś indziej, w głowie nie ma miejsca na filmy czy książki.

Co my, dziennikarze w Polsce, możemy dzisiaj zrobić dla mieszkających na Białorusi Polaków, a szczególnie dla Andrzeja Poczobuta, skazanego na osiem lat więzienia i innych więźniów reżimu?

Wystarczy dobre słowo, dobry gest i wyrozumiałość. To dla nas jest bardzo ważne. I jeszcze raz wszystkim dziękuję. Bardzo martwię się o Andrzeja i chciałabym, by miał taki sam status jak ja. Proszę o nim pamiętać.

Rozmawiamy w Wielki Piątek. Jaka dzisiaj panuje atmosfera w Grodnie?

Grodno zawsze ma swój urok, sentyment. Zbliżają się Święta Wielkanocne i świątynie są pełne wiernych. Czuć atmosferę wielkanocną.

Rozważa pani wyjazd do Polski?

Na razie nie zastanawiam się nad tym. Jestem nauczycielką języka polskiego i ważne jest dla mnie, bym mogła na Białorusi nauczać języka polskiego. Sytuacja może też ułożyć się inaczej, czas pokaże.

A czy to prawda, że po tym, jak wyszła pani na wolność w marcu ubiegłego roku, zdążyła pani odwiedzić Polskę?

Byłam w Polsce w lipcu ubiegłego roku. Mój pobyt trwał krótko, byłam w Białymstoku. Spotykałam się z moimi przyjaciółmi. Koledzy namawiali mnie, bym pozostała w Polsce, ale miałam wyznaczony termin kolejnego przesłuchania. Czułam się z tym nieswojo i uznałam, że muszę wrócić. I będzie, co będzie. Białoruś jest naszym krajem, Polska jest naszą drugą ojczyzną. Nie chcę uciekać ze swojej ziemi.

Chciałaby pani coś dodać?

Chciałabym wszystkim podziękować i złożyć życzenia świąteczne. Życzę zdrowia i bożej opieki. Bądźcie dobrej myśli. Dookoła jest dużo trudności, człowiek dzisiaj potrzebuje dużo siły. Byśmy mogli to wszystko przeżyć.

Po ponad dwóch latach została pani w końcu oczyszczona z fałszywych zarzutów. W międzyczasie spędziła pani rok w areszcie. Jak się pani czuje?

Człowiek po takich przejściach jest uwrażliwiony na cierpienia innych. Znacznie bardziej martwię się o innych ludzi. Zmieniają się wartości. To, co kiedyś było ważne, staje się nieważne. Nie czuję jakiejś euforii czy radości. Przede wszystkim martwię się o moich kolegów, o to, by Andrzej Poczobut wyszedł na wolność. Martwię się o moje koleżanki Irenę Biernacką, Marię Ciszkowską, Annę Paniszewą. By mogły wrócić do swoich domów. Przecież tu się urodziły i na pewno mocno tęsknią. Martwię się też o inne osoby, by miały normalny byt.

Pozostało 90% artykułu
Polityka
Wskazany przez Trumpa kandydat na prokuratora generalnego rezygnuje
Polityka
Anna Słojewska: Europejski nurt skręca w prawo
Polityka
Dlaczego Donald Trump jest syjonistą? „Za wsparciem USA dla Izraela stoi lobby, ale nie żydowskie”
Polityka
Międzynarodowy Trybunał Karny wydał nakaz aresztowania Beniamina Netanjahu
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Polityka
Szef WHO Tedros Adhanom Ghebreyesus prosto ze szczytu G20 trafił do szpitala