W pierwszą rocznicę najazdu na Ukrainę Władimir Putin postanowił „zawiesić działanie” Traktatu o Ograniczeniu Zbrojeń Strategicznych (START) między Rosją i USA, który ogranicza liczbę jądrowych głowic bojowych, jakie mogą posiadać sygnatariusze.
Rosyjski przywódca nie ogłosił jednak rozbudowy arsenału jądrowego, lecz oficjalnie odmówił dopuszczenia amerykańskich inspekcji na rosyjskie obiekty atomowe. – USA i NATO najpierw ogłaszają, że ich celem jest strategiczna porażka Rosji, a teraz chcą kontrolować nasze instalacje jądrowe? – mówił do zebranych polityków, przywódców religijnych, weteranów wojskowych.
Putin od razu zastrzegł, że „nie zrywa lecz wstrzymuje” wykonywanie Traktatu. Zerwanie bowiem oznaczałoby powrót do niekontrolowanego wyścigu zbrojeń atomowych Rosji i USA.
Moskwa już od dwóch lat przestała dopuszczać amerykańskie inspekcje do swoich obiektów, twierdząc że Amerykanie nie pozwalają jej oglądać u siebie, tego co chce zobaczyć. Decyzja ogłoszona w orędziu była więc jedynie oficjalnym potwierdzeniem istniejącego stanu rzeczy.
Jednak, gdy pod koniec dwugodzinnego, jednego z najdłuższych i dość nudnego wystąpienia przed parlamentarzystami Putin zaczął nagle mówić o broni atomowej cała sala zastygła, jakby w przerażeniu. Wielu polityków i ekspertów przewidywało wcześniej, że rosyjski prezydent może ogłosić eskalację wojny na Ukrainie, na przykład użycie tam taktycznej broni jądrowej.