Jeszcze w środę Truss zapewniała, że jest „fajterką” i dymisji składać nie zamierza. W czwartek na spotkaniu z przewodniczącym Komitetu 1922 (klub torysów w Izbie Gmin) Sir Grahamem Brady usłyszała jednak, że nie ma już większości w parlamencie. W tym momencie miała do wyboru: ustąpić z własnej inicjatywy lub pozostać na Downing Street 10 jeszcze dzień–dwa i zostać stamtąd wyrzucona siłą. Wybrała to pierwsze.
– Przedstawiłam wizję gospodarki o niskich podatkach, która może rozwinąć skrzydła. Ale nie miałam już możliwości urzeczywistnienia tej wizji – tłumaczyła w krótkim oświadczeniu przed siedzibą rządu Truss. W ten sposób zakończyła 44-dniowy okres na czele egzekutywy.
Czytaj więcej
Szefowa brytyjskiego rządu Liz Truss ogłosiła swoją rezygnację. Zaznaczyła, że pozostanie na stanowisku do czasu wybrania jej następcy.
Królestwo znalazło się w jeszcze większym kryzysie politycznym niż po odejściu Borisa Johnsona. Odsuwając normalne procedury, które każą konserwatystom wybrać kolejnego przywódcę najpierw w gronie parlamentarzystów, a potem wszystkich członków ugrupowania, Graham zapowiedział, że nazwisko nowego szefa rządu będzie znane już w ciągu tygodnia.
Być może najbardziej naturalny kandydat, obecny minister finansów Jeremy Hunt, który w ostatnich dniach próbował przywrócić stabilność finansową państwa, odmówił przejęcia takiej funkcji. Ruszyła więc giełda nazwisk. Figuruje na niej przede wszystkim główny rywal Truss sprzed sześciu tygodni o schedę po Borisie Johnsonie – Rishi Sunak. Od początku apelował o podnoszenie podatków i ograniczenie wydatków, odwrotność programu, który pogrążył odchodzącą premier. Jednak Sunak, który był ministrem finansów u Johnsona, swoją dymisją spowodował kryzys polityczny, który wymusił dymisję twórcy brexitu. I dziś mniej więcej co trzeci deputowany partii konserwatywnej wierny Johnsonowi nie może mu tego zapomnieć.