52 procent dla Luiza Inacio Luli da Silvy, 34 proc. dla Jaira Bolsonaro – takie dane podał we wtorek Ipec, jeden z najpoważniejszych instytutów badania opinii publicznej czwartej co do wielkości demokracji świata. Jego konkurent, Pesquisa, jest bardziej ostrożny co do zwycięstwa już w najbliższą niedzielę kandydata lewicy. Miałby on otrzymać 48 proc. głosów wobec 37 proc. dla jego rywala.
Białe i czarne
W Brasilii wszyscy są jednak zgodni, że Lula, który od wielu miesięcy zbierał w sondażach 45 proc. głosów, podczas gdy Bolsonaro musiał zadowolić się 35 proc., na ostatniej prostej znalazł się na zwycięskiej fali. Dlatego instytut Atlas Intel podwoił (z 15 do 30 proc.) w ostatnich dniach prawdopodobieństwo rozstrzygnięcia wyborów na korzyść kandydata PT już w pierwszej turze.
Jednym z powodów jest pogłębiająca się polaryzacja społeczeństwa. Jeszcze niedawno wydawało się, że inni kandydaci, w tym Giro Gomes, gubernator stanu Ceara reprezentujący barwy umiarkowanej lewicy, odegrają w tych wyborach jakąś istotną rolę. Teraz już wiadomo, że tak się nie stanie. Tylko 2 proc. Brazylijczyków jeszcze nie wie, na kogo będzie głosować. A ledwie 14 proc. stawia na kogoś innego niż Lula lub Bolsonaro.
Czytaj więcej
Przed zaplanowaną na 2 października I turą wyborów prezydenckich w Brazylii były prezydent kraju, Luiz Inacio Lula da Silva, powiększa przewagę nad obecnym prezydentem, Jairem Bolsonaro - wynika z najnowszego sondażu Genial/Quaest.
To jest więc układ biało-czarny. Albo jest się za obecnym prezydentem, albo za jego najbardziej zaciętym przeciwnikiem. Odcieni szarości nie ma. Ale nauką z brazylijskich wyborów, która ma też wszelkie szanse sprawdzić się w Polsce, jest to, że niezależnie od barw rządzących to na ich konto wyborcy składają skutki głębokiego kryzysu gospodarczego, przez jaki przechodzi teraz świat.