Rywalizacja między sojuszem umiarkowanej lewicy a czterema partiami prawicy i skrajnej prawicy była tak wyrównana, że nawet kilka tysięcy głosów może zadecydować, kto ostatecznie wyjdzie zwycięsko z niedzielnych wyborów i przejmie władzę w Sztokholmie. W poniedziałek wydawało się jednak, że sukces będzie należał do prawej strony sceny politycznej, która zgarnie 176 mandatów w 349-osobowym parlamencie. Ostateczne rezultaty mają być znane w czwartek.
Upadek kordonu sanitarnego
Prawdziwą niespodzianką głosowania jest jednak sukces Szwedzkich Demokratów (SD), którzy z niemal 21 proc. poparcia wybili się na drugie miejsce, ustępując jedynie socjaldemokratom (SAP – 30,5 proc.), ugrupowaniu dominującemu na scenie politycznej królestwa od 90 lat. Chodzi o skrajnie prawicowe, populistyczne ugrupowanie o korzeniach nazistowskich. Jak ujawniły szwedzkie media, jeszcze kilka dni temu jeden z działaczy SD wysłał do około 30 swoich współpracowników mail z zaproszeniem do udziału w imprezie, która miała uczcić rocznicę napaści Niemiec hitlerowskich na Polskę 1 września 1939 r.
Czytaj więcej
Gdy konflikt u granic, nie czas na eksperymenty. Hiszpania dołącza do krajów Unii, które wybrały amerykański myśliwiec.
Do niedawna SD była jednak otoczona ścisłym kordonem sanitarnym: żadne ugrupowanie nie chciało wchodzić z nim w koalicję. Ale to już przeszłość. Ulf Kristersson, lider Umiarkowanej Partii Koalicyjnej (MSM), która w tych wyborach zdobyła 19 proc. głosów, zapowiedział, że jest gotów stanąć na czele koalicji z udziałem znacznie mniejszych partii liberalnych i chadeckich, która byłaby popierana w parlamencie przez SD, choć z zastrzeżeniem, że politycy tego ostatniego ugrupowania nie wejdą do rządu.
– Cieszymy się, że nasze idee mogłyby w ten sposób wejść w życie – przyklasnął takiej propozycji lider SD, Jimmie Akesson.