Brygadier Zaw Min Tun (formalnie będący rzecznikiem powołanej przez wojsko Rady Zarządzania Państwem) poinformował, że Aung San Suu Kyi zostały postawione zarzuty o łamanie przepisów antyepidemiologicznych. Grozi za to do trzech lat więzienia, ale zgodnie z nowymi prawami wprowadzonymi przez generałów może być bezterminowo przetrzymywana w areszcie w oczekiwaniu na proces.
Tuż po zamachu armia oskarżyła ją o nielegalne posiadanie „zagranicznego walkie-talkie", ale nawet w Birmie uznano taki zarzut za niepoważny. Poprzednio birmańska przywódczyni spędziła 15 lat w areszcie domowym, nim wojskowi zdecydowali się ustąpić. Obecnie obrazili się z powodu wyniku listopadowych wyborów parlamentarnych, w których popierana przez nich partia dostała tylko 5 proc. głosów, a partia noblistki – 83 proc. Oskarżyli cywilne władze o sfałszowanie wyników i dokonali zamachu stanu, mimo że obowiązująca konstytucja gwarantuje im jedną czwartą miejsc w parlamencie (wyborom podlega tylko pozostałe trzy czwarte).
Przedstawiciel wojskowych, którzy 1 lutego dokonali w kraju zamachu, we wtorek po raz pierwszy wystąpił publicznie i wyjaśnił, czego chce armia.
– Gwarantujemy, że wybory zostaną przeprowadzone – zapewnił brygadier Zaw Min Tun. Dwa tygodnie temu generałowie mówili, że zrobią to w ciągu roku. Brygadier nie podał jednak żadnego terminu.
Jego wystąpienie było transmitowane na Facebooku, który formalnie od tygodnia jest w Mjanmie (znanej też pod starą nazwą Birma), zablokowany przez armię. Generałowie próbowali odciąć cały kraj od internetu (a przede wszystkim od sieci społecznościowych), uważając, że poprzez niego kierowane są uliczne protesty przeciw ich rządom.