Brazylia ma skąd czerpać wzorce walki z pandemią, bo kontynent, na którym leży, odniósł tu sporo sukcesów, czasem spektakularnych. Chile zdołało już zaszczepić jedną czwartą swojej ludności, najwięcej na świecie po Izraelu, Zjednoczonych Emiratach Arabskich i Wielkiej Brytanii. A to za sprawą szybko zawartych kontraktów z Sinovac, uzupełnionych niewielkimi dostawami Pfizera. Dziś nikt nie szczepi tak szybko jak władze w Santiago.
Argentyna, która już w grudniu zawarła umowy na dostawy rosyjskiego Sputnika V oraz Sinopharmy, też robi ostatnio spore postępy. Ale i w Brazylii liczba zmarłych (270 tys.) w przeliczeniu na ludność jest mniejsza niż w 21 krajach świata, w tym Włoszech, Belgii czy Francji.
Ten sukces może się jednak okazać zbyt późno odczuwalny, aby powstrzymać wielki powrót do władzy tego, którego Barack Obama nazwał „najbardziej wpływowym politykiem świata". Gdy stał na czele państwa (2003–2010) Luiz Inacio Lula da Silva dzięki takim programom socjalnym jak Bolsa Familia wyciągnął z nędzy 30–40 mln rodaków. Wielu mieszkańców fawel Rio czy Sao Paulo po raz pierwszy poczuło, że żyje w kraju, który może im pomóc, a nie tylko korzystać z ich nędzy. Gdy jednak w 2017 r. Lula został skazany na 12 lat więzienia w ramach szerokiej operacji antykorupcyjnej Lava Jato, jego polityczna kariera wydawała się skończona.
8 marca wszystko się zmieniło. Sędzia Sądu Najwyższego uznał, że regionalny trybunał, który posłał „latynoskiego Wałęsę" za kratki, nie miał kompetencji, aby wydać taki wyrok. Teraz proces rozpoczyna się od nowa, ale na tyle wolno, że nie uniemożliwi liderowi Partii Pracujących (PT) udziału w wyborach w październiku przyszłego roku.
Obecny prezydent Jair Bolsonaro do tej pory był właściwie pewny reelekcji. Stawiał na podziały w lewicy. Teraz sondaż dziennika Estado de Sao Paulo daje jednak mu 38 proc. poparcia wobec 50 proc. dla jego 75-letniego przeciwnika.