Nadal nie znamy odpowiedzi na pytanie, kto zostanie następcą Angeli Merkel na stanowisku szefa rządu najważniejszego kraju w Unii Europejskiej. Wyniki niedzielnych wyborów do Bundestagu pokazują, że scena polityczna w Niemczech bardzo się zmienia: robi się na niej gęsto, wielkie partie – centroprawicowa CDU/CSU i socjaldemokratyczna SPD – się kurczą i jest to proces raczej nieodwracalny, bo młodszy elektorat ma już inne upodobania. Coraz trudniej będzie rządzić, bo zapewne w trójkę.
Teraz możliwe są dwie trójki. Koalicja SPD, Zielonych i liberałów z FDP pod wodzą socjaldemokraty Olafa Scholza (bardziej prawdopodobna, bo to SPD wygrała wybory). Albo koalicja CDU/CSU również z Zielonymi i liberałami z kanclerzem Arminem Laschetem (szefem CDU) na czele.
Kwestia wartości
Obie byłyby dziełem kompromisu lewicy z prawicą, troski o socjalne bezpieczeństwo z troską o rozwój gospodarczy. I w dużym stopniu kontynuacją rządów Merkel ze zwiększoną dawką ekologii. W polityce zagranicznej większych korekt należałoby się spodziewać po koalicji z Scholzem jako kanclerzem i zapewne liderką Zielonych Annaleną Baerbock jako szefową dyplomacji. To zwolennicy hasła „więcej Unii w Unii Europejskiej". Łącznie z regularnymi – a nie tylko związanymi z pandemią koronawirusa – transferami pieniędzy na biedniejsze południe Wspólnoty. FDP jest transferom stanowczo przeciwna. Będzie zapewne grozić, że wejdzie tylko do koalicji, która tego nie przewiduje (czyli z Laschetem).
Koalicja Scholza może być kłopotliwa dla polskiego rządu. Podkreślałaby wagę praworządności i demokracji. Tylko Laschet zapowiada, że „mimo pewnych różnic" w kwestii rządów prawa nie można odpychać Polaków, bo najważniejsza jest jedność UE. Inni deklarują, że najważniejsze są wartości.