Mimo że ustawa dotycząca m.in. zakazu propagowania ideologii LGBT w szkołach została ponad miesiąc temu przegłosowana w parlamencie, odbędzie się na ten temat referendum. Jego przeprowadzenie zapowiedział w środę na Facebooku premier Viktor Orbán. Nie krył, że jest to decyzja podjęta w sytuacji „ogromnej presji na nasz kraj" ze strony UE. Wyrażona w ten sposób wola narodu ma być jasnym sygnałem dla Brukseli, że rząd nie działa w oderwaniu od rzeczywistości.
Przygotowanych zostało już pięć pytań referendum. Trzy z nich dotyczą zmiany płci u dzieci, a więc dopuszczalności popularyzowania takich zabiegów, ich dostępności i pokazywania treści prezentujących zmianę płci. Dwa pozostałe odnoszą się do dopuszczania w instytucjach oświatowych, bez zgody rodziców, prezentacji orientacji seksualnych mogących wpływać na rozwój dzieci.
– Sprawa zmiany płci dzieci, na co kładzie się nacisk w pytaniach referendalnych, jest zagadnieniem społecznie marginalnym i uzyskanie na nie odpowiedzi nie jest celem całego przedsięwzięcia – mówi „Rz" Peter Balazs, były szef dyplomacji i zdeklarowany przeciwnik rządzącego Fideszu. Jego zdaniem zasadniczym celem referendum jest konsolidacja zwolenników Orbána w sytuacji, gdy on sam i jego partia tracą grunt w konfrontacji z UE, oraz w chwili, gdy oburzenie wywołały oskarżenia o używanie przez rząd systemu Pegasus do śledzenia co najmniej kilku dziennikarzy. Rząd tym oskarżeniom zaprzecza. Jak udowadnia Balazs, premier zmienił taktykę i nie zamierza wdawać się w dyskusje z Komisją Europejską, lecz przechodzi do kontrofensywy.
Sam Orbán przypomniał na Facebooku o referendum sprzed pięciu lat na temat stosunku społeczeństwa do imigracji. Zdecydowana większość, bo aż 98 proc. osób, które wzięły udział w referendum i oddały ważne głosy, odpowiedziało negatywnie na pytanie, czy UE miałaby prawo bez zgody Węgier decydować o obowiązkowym osiedlaniu na Węgrzech imigrantów. Referendum okazało się prawnie niezobowiązujące, gdyż wzięło w nim udział 40 proc. obywateli, a więc mniej niż wymagana konstytucyjnie połowa uprawnionych.
– Tak może być także obecnie. To sytuacja win-win dla Orbána, który będzie miał w ręku argument, że jednak rząd ma ogromne poparcie dla swoich idei – mówi „Rz" Zoltan Kottasc z prorządowego dziennika „Magyar Idok". Jego zdaniem frekwencja nie ma tu większego znaczenia. Może być niska, gdyż sprawa praw środowisk LGBT nie jest na Węgrzech przedmiotem zainteresowania opinii publicznej, zwłaszcza że panuje daleko posunięta tolerancja społeczna w tych sprawach. Co więcej, związki partnerskie są prawnie dopuszczalne i nie ma żadnych zakusów na tę instytucję.