Zapłacą pod stołem
Ten szaleńczy wyścig zbrojeń sprawił, że Evergrande Kanton, mistrz Chin, zanotował niedawno 146 mln dolarów straty. Zaradzić zadłużaniu się kolejnych klubów ma wprowadzenie salary cap, czyli limitu wynagrodzeń. Od przyszłego sezonu nie będą one mogły wydawać więcej niż 150 mln dol. (w następnych latach jeszcze mniej). Pensje mają stanowić maksymalnie 60 procent tej kwoty. Żaden Chińczyk nie będzie mógł zarabiać więcej niż 1,45 mln rocznie po opodatkowaniu, obcokrajowiec – 3,35 mln. Czy to oznacza kres wielkich transferów i powrót do czasów, gdy chińscy kibice mieli szansę zobaczyć swoich idoli na żywo jedynie podczas letnich tournée europejskich drużyn?
Niekoniecznie. Wymienione wyżej kwoty nie zawierają coraz częściej umieszczanych w umowach bonusów. Jeśli kluby będą chciały zatrudnić gwiazdę, to i tak znajdą sposób, by obejść przepisy, płacąc jej pod stołem albo w ramach usług reklamowo-marketingowych. Tak jak działacze pekińskiego Guoan, którym w 2018 roku, kupując z Villarrealu Cedrica Bakambu, udało się uniknąć podatku od luksusu. 100-procentowa danina od wysokich transferów miała zasilać fundusz z przeznaczeniem na szkolenie młodzieży.
Nie ma wątpliwości, że salary cap spowoduje, iż piłkarze z nazwiskami dwa razy się zastanowią, zanim obiorą kierunek na Daleki Wschód. Ale masowych wyjazdów z Chin już tam grających raczej nie będzie. Tym bardziej że liga chińska na cudzoziemców zamykać się nie zamierza. Wręcz przeciwnie – kluby będą mogły w najbliższym sezonie zatrudnić sześciu zawodników z zagranicy, w kadrze meczowej umieścić pięciu z nich (a nie jak dotychczas czterech), a w wyjściowej jedenastce czterech (dotąd trzech). Nie wlicza się w to graczy naturalizowanych urodzonych w Chinach lub posiadających chińskie korzenie, dysponujących co najmniej od pięciu lat chińskim paszportem albo mających za sobą debiut w reprezentacji nowej ojczyzny. Nie zmieni się tylko jedno: w bramce nie stanie żaden obcokrajowiec, ponieważ wciąż obowiązuje zakaz sprowadzania piłkarzy na tę pozycję.
W ataku panuje wolnoamerykanka, dziwić więc nie powinny statystyki. Przed 2012 rokiem wśród 20 czołowych strzelców ligi mniej więcej połowę stanowili Chińczycy. W ostatnich latach ta liczba drastycznie zmalała – do dwóch–trzech zawodników.
Jednym z piłkarzy, których nie przestraszyła zapowiadana finansowa rewolucja, jest Adrian Mierzejewski. Właśnie przedłużył kontrakt z Chongqing Dangdai Lifan. Gra tam też trzech Brazylijczyków, do niedawna trenerem był syn Johana Cruyffa – Jordi. To on ściągnął polskiego pomocnika z Changchun Yatai, które spadło z ekstraklasy. W Chinach Mierzejewski jest od lipca 2018 roku.
– Chińczycy nie traktują nas jak obcych, wiedzą, że jesteśmy u nich, by poprawić poziom ligi, czegoś ich nauczyć, wygrywać. Widać, że oni chcą się rozwijać. Zdarzało mi się pokazywać po treningu, jak należy poprawnie wykonać rzut wolny czy nawet jak długi brać rozbieg, zanim kopnie się piłkę – opowiadał w ubiegłym roku Mierzejewski w rozmowie z portalem WP SportoweFakty. – Żeby to źle nie zabrzmiało, to wcale nie są amatorzy. Problemem w chińskim szkoleniu jest to, że zawodnicy do 12.–13. roku życia nie rywalizują ze sobą. W Polsce są mistrzostwa wojewódzkie, różne turnieje, a w Chinach młodzież do pewnego wieku po prostu sobie trenuje. W kraju nie ma żadnych piłkarskich legend, które natchnęłyby pokolenia. Ostatnio jeden Chińczyk, Wu Lei, wyjechał do Espanyolu Barcelona, strzelił gola w La Lidze i w kraju od razu zrobiło się o nim głośno. Ludzie potrzebują bohaterów, wcześniej chińskie dzieci nie miały się od kogo uczyć, kim inspirować. Federacja inwestuje obecnie gigantyczne pieniądze w bazy treningowe, ośrodki szkoleniowe, do chińskiej ligi trafiają gwiazdy futbolu, trenerzy z nazwiskami, żeby lokalni gracze mieli kogo naśladować. W Chinach trzeba zmiany pokoleniowej, by w piłkę grali już chłopcy w wieku pięciu–sześciu lat. Idzie to powoli, ale plan rozwoju mają rozpisany. Wysyłają swoich trenerów w świat, uczą się podejścia do treningów, odżywiania, pracy w siłowni. Wcześniej miałem trenera Chińczyka, nie powiem, posiadał wiedzę. Ale chodzi o to, by ją sprzedać, a nie kopiować gotowe schematy z innych krajów. Chińczycy są na razie dobrzy głównie w sportach indywidualnych, ping-pongu, gimnastyce. Ale do 2030 roku ma się to wszystko zmienić – przypomina Mierzejewski.