Odporyszów. Niewielka wieś kilkanaście kilometrów od Tarnowa, administracyjnie przyporządkowana gminie w Żabnie. Kręte uliczki, domy w większości bardziej niż skromne, niewiele oznak, które świadczyłyby o tym, że szczególnie rozkwitało tu rzemiosło albo rolnictwo (choć to przecież jeden z naszych „biegunów ciepła", a tutejsze gleby są żyzne jak rzadko). Niewielu młodych, spotyka się raczej ich rodziców, a częściej jeszcze dziadków i pradziadków – dzieci są w Stanach, Anglii, Niemczech, jeśli bliżej, to w Warszawie i Krakowie. Nie dysponując własnym środkiem lokomocji, dość trudno się tu dostać. To pierwsze wrażenie.
A jednak dostać się tu warto, choćby po to, by pobyć przez chwilę w Sanktuarium Matki Boskiej Odporyszowskiej, ważnym dla mieszkańców tej części Małopolski, którym opiekują się obecnie misjonarze ze Zgromadzenia św. Wincentego a Paulo. W jednonawowej świątyni z początku XVIII wieku, której forma dowodzi niezwykłej oryginalności sarmackiego baroku – także tego, który ukrył się na najgłębszej prowincji – znajduje się otoczony kultem, malowany temperą obraz.
Widać na nim stojącą Matkę Boską w brązowej sukni i niebieskozielonym płaszczu ozdobionym pięcioma gwiazdami. Na lewej ręce trzyma Dzieciątko o przejmująco dojrzałym spojrzeniu Króla, śmiało dzierżące błękitne jabłko – kulę ziemską. Matka, zwrócona ku zgromadzonym w kościele wiernym, podaje Mu berło. Matce i Synowi towarzyszą dziecięce aniołki i dwaj patronowie Polski – św. Wojciech i św. Stanisław, obok pojawia się nieodłączny Piotrowin.
Życiodajne źródło
Obraz najprawdopodobniej z drugiej połowy XVI wieku (choć datowanie nie jest pewne) ma w sobie niepokojący pierwiastek. Nie jest oczywiście „zmuzealizowanym" arcydziełem, raczej rzemieślniczym dowodem warsztatu i pobożności. Oddziałuje czymś, co można by nazwać jednością przeciwieństw. Z jednej strony wydaje się bardzo surowy: męczennicy u stóp Dzieciątka i Jego Matki – już poza czasem – zapowiadają, a zarazem świadczą o Pasji. Hieratyczna poza Królowej Świata i małego Salwatora zdaje się zapowiadać ponowne przyjście, paruzję. Z drugiej zaś, jest w tym obrazie mnóstwo bynajmniej nieczułostkowej słodyczy. Aniołki w chmurkach naprawdę mają dziecięce twarze (co przecież wcale nie jest regułą w podobnych przedstawieniach), Jezus ma na sobie czerwoną, królewską tunikę, ale nakryta ona została białym płaszczykiem z delikatnie haftowanymi różyczkami.