Triumf odwagi i wiary

Urodzona w Moskwie Sofia Kenin szybko spełniła swój amerykański sen. Wygrała jeden z najważniejszych tenisowych turniejów i wcale nie wyglądała na przesadnie zaskoczoną tym faktem, choć zaskoczony był cały świat.

Publikacja: 07.02.2020 18:00

Triumf odwagi i wiary

Foto: AFP, Manan Vatsyana

Ten sen najpierw dotyczył jej rodziców. Ponad 20 lat temu tata Sofii, Aleksander Kenin, Rosjanin z dziada pradziada, z wyboru mieszkaniec Nowego Jorku, w dzień uczył się programowania komputerów, po południu chodził do szkoły językowej, po nocach zaś prowadził z duszą na ramieniu żółtą taksówkę, przy okazji dostając przez służbowe radio darmowe, ale wyjątkowo trudne lekcje praktycznego angielskiego z ust dyspozytora. Języka nie znał, wielkiego miasta też nie, ale miał to, co po latach przekazał córce: niezachwianą wiarę, że odwaga i ciężka praca zawsze się opłacają.

Nie miał też wtedy żadnej wizji tego, co stało się wiele lat później, gdy jako główny trener (choć, wyłączywszy jakieś amatorskie mecze, w tenisa nigdy na poważnie nie grał) z uśmiechem brał w objęcia córkę na trybunach Rod Laver Arena i ściskał nową mistrzynię Wielkiego Szlema. Dziewczynę, która pokonawszy po drodze m.in. Coco Gauff, nastoletnią nadzieję nie tylko amerykańskiego tenisa, Ashleigh Barty – liderkę rankingu światowego, oraz w finale Garbine Muguruzę – dwukrotną mistrzynię wielkoszlemową, kolejny raz udowodniła światu, że duch niekiedy jest ważniejszy od materii albo talent od siły.




W ZSRR było inaczej

Sofia Anna Kenin (dla rodziny zawsze Sonia, dla amerykańskich przyjaciół Sonya) urodziła się 21 lat temu w rosyjskiej stolicy, ale w tym miejscu jej emigrancka historia nieco odbiega od innych podobnych opowieści. Rodzice – Aleksander i Swietłana – pierwszy raz wyjechali do USA już w 1987 roku, gdy na mapie świata jeszcze istniał skrót ZSRR. Mieli w kieszeniach kilkaset dolarów, jak wspominał ojciec Soni, do tego przeszli wstępne emigracyjne przystanki w Austrii i we Włoszech. Wylądowali najpierw na Brooklynie, potem w Queens.

– Powód był oczywisty. Chciałem lepszej przyszłości dla dzieci. W ZSRR było, jak było: zupełnie inaczej. Żyliśmy w kraju, w którym wszystkiego zabraniano. Próbowałem się stamtąd wydostać przez osiem lat. Władze kontrolowały wszystko. Nie wolno nam było oglądać świata. Początki w USA były bardzo trudne, ale człowiek jest zdolny do niesamowitych rzeczy, aby przetrwać. Myślę, że także to dało Soni twardość. Nie doświadczyła naszych poświęceń, ale o nich dobrze wie – mówił ojciec tenisistki.

Aleksander i Swietłana Keninowie wracali jednak parę razy do Moskwy, między innymi wtedy, gdy w listopadzie 1998 roku miała urodzić się mała Sonia, bo, jak tłumaczyli dziennikarzom, w kraju ojczystym mogli liczyć na większą pomoc rodziny przy dziecku. Po kilku miesiącach, gdy córka podrosła, znów znaleźli się Stanach Zjednoczonych, tym razem w Pembroke Pines na Florydzie, gdzie mama, dyplomowana pielęgniarka, mogła pracować w zawodzie. Także tata, po trudnej szkole życia w Nowym Jorku, mógł zarobić na rodzinę.

Na Florydzie Aleksander Kenin szybko odkrył, że mała córeczka bardzo chętnie bawi się piłkami tenisowymi, nie chce, jak inne dziewczynki, dostawać kolejnych lalek Barbie. Zaczęli od zera, czyli od samochodowego podjazdu przed domem.

– Mieliśmy duży podjazd, więc było logiczne, że po pytaniach Soni, co będziemy robić po mojej pracy, w końcu uznałem, że dam jej rakietę i zaczęliśmy grać. Zaczęła odbijać piłki, trudno było nazwać to uderzaniem, ale od razu miała świetną koordynację ręka-oko. Kiedy bywaliśmy razem w najdziwniejszych miejscach w Stanach Zjednoczonych, jeździłem nocą po okolicach, by znaleźć dla niej kort lub miejsce do porannych ćwiczeń.

Tata dostrzegł, że jej dziecięcy zapał jest tak duży, że warto zrobić krok dalej. Gdy córka skończyła pięć lat, zawiózł ją do trenerskiej sławy, samego Ricka Macciego.

Trener Macci, od dekady postać z tenisowego Holu Sławy Florydy, od trzech lat jest też w Holu Sławy całego amerykańskiego tenisa. Wychował niejedną mistrzynię i niejednego mistrza rakiety. Była wśród nich piątka klasyfikowana na pierwszym miejscu rankingu WTA lub ATP: Jennifer Capriati, Andy Roddick, Maria Szarapowa, Venus i Serena Williams. Przeszły przez jego akademię Anastazja Myskina, Mary Pierce, Bethanie Mattek-Sands i spora grupa niezłych zawodowców. Kiedy ktoś taki mówi, już po pierwszym spotkaniu, że Sonia jest „najbardziej niesamowitym dzieckiem, jakie widział", to ta opinia ma znaczenie.

Tenisowy ojciec na cały etat

U Macciego mała Keninówna niemal od razu zaczęła grać mecze pokazowe z siostrami Williams, Toddem Martinem, Johnem McEnroe albo Jimem Courierem. Gdy miała siedem lat, wygrała krajowy turniej dla dziewczynek dziesięcioletnich, rok później pojawiła się nawet na okładce „ADDvantage Magazine", czasopisma Amerykańskiego Stowarzyszenia Tenisa Zawodowego (USPTA).

Zdobyła pierwszą małą sławę medialną, a Macci mówił o niej: – Jak na swój wiek ma umiejętności techniczne lepsze niż każdy, kogo wcześniej widziałem. Porównania może wytrzymuje Martina Hingis. Kiedy Sonya miała pięć lat i wziąłem ją do akademii, widoczna już była jej wspaniała koordynacja ruchowa. Bez wątpienia ma potencjał, aby stać się jedną z najlepszych tenisistek na świecie, gdyż już we wczesnym wieku ma cechy, których po prostu nie można się nauczyć.

Ojciec Aleksander stworzył wtedy stronę internetową córki, na której pisał o postępach, pokazywał zdjęcia i filmy: jak mała Sonia odbija piłki lub siedzi w objęciach Anny Kurnikowej i zaplata jej warkocze, jak spędza dzień z Kim Clijsters, albo absolutnie poważnie, ku zaskoczeniu pytającego dziennikarza, mówi do kamery, co zrobi, by wygrać mecz z Andym Roddickiem.

Aleksander Kenin został tenisowym ojcem niemal na cały etat: miał decydujący głos w sprawach sportowego rozwoju córki, do tego wytrwale uczył się od innych reguł pracy w zawodowym tenisie. Współpracował ze znanymi fachowcami, po siedmiu latach z Rickiem Maccim, także z Nickiem Bollettierim i Robertem Lansdorpem. Po części podążał ścieżką wytyczoną przez rosyjskiego ojca innej słynnej blondynki, która kiedyś przeprowadziła się z Rosji na Florydę, aby grać w tenisa. Maria Szarapowa stała się zresztą idolką Sofii Kenin.

Ile te początki kosztowały Aleksandra Kenina, wie on jeden, dziś mówi tylko: – Gdybym wiedział, przez co będę musiał przechodzić, pewnie bym się nie zdecydował, ale dzięki Bogu na początku nie zdawałem sobie sprawy, na co się porywam – mówił w Melbourne.

Widział jednak efekty swojej pracy: Sonia startowała w rozgrywkach organizowanych przez amerykańską federację tenisową (USTA) i zostawała numerem 1 w każdym pokoleniu: w rozgrywkach dziecięcych i młodzieżowych na Florydzie lub w USA – od 10 do 18 lat. Każdy trener, który ją widział, mówił, że może jest za mała jak na normy współczesnego tenisa, ale wyjątkowo dzielna, urodzona do walki, bardzo odporna na chwilowe załamania, no i wygadana jak niewiele rówieśniczek.

Pierwszy mecz w zawodowym turnieju ITF wygrała, mając 14 lat. Wtedy wciąż startowała z juniorkami i doszła do nr. 2 na świecie, zwyciężając m.in. w sławnym turnieju Orange Bowl. Dzięki tytułowi juniorskiej mistrzyni kraju w 2015 roku dostała dziką kartę do turnieju głównego US Open. Przegrała pierwszy mecz, ale początek został zrobiony. W kolejnym roku też wystartowała jesienią na nowojorskich kortach Flushing Meadows po wygraniu krajowych kwalifikacji – US Open Wild Card Challenge. Znów przegrała w pierwszej rundzie, ale determinacji jej nie ubyło.

Skok na Wielkiego Szlema

Do tamtego czasu wiedzieli o niej jednak tylko wyjątkowo dociekliwi kibice amerykańskiego tenisa. Media naprawdę zainteresowały się nią po raz drugi (pierwszy był podczas dziecięcych meczów z gwiazdami), gdy w US Open 2017 dotarła do trzeciej rundy i w wieczornym meczu zmierzyła się ze swą idolką – Szarapową. Przegrała, ale dobrze wykorzystała okazję, by o sobie przypomnieć.

Mówiła więc o tacie trenerze, który w ramach motywacji przed pierwszym meczem z Lauren Davis obiecał jej wizytę u Tiffany'ego, jeśli wygra. Stwierdziła, że skoro jest amatorką, nie weźmie nagrody finansowej (to było 140 tys. dolarów), ale zaraz po turnieju zostanie tenisistką profesjonalną i na studia nie pójdzie, chociaż właśnie ukończyła korespondencyjną szkołę średnią (od zawsze kształciła się w systemie domowym) i była po słowie z uniwersytetem w Miami, podpisała nawet z uczelnią stypendialną umowę intencyjną.

Sezon 2017 skończyła jeszcze poza pierwszą setką rankingu, lecz rok później była już 52. Drugi moment przełomowy też łatwo wskazać – mecz trzeciej rundy Roland Garros 2019. Dwudziestoletnia Sofia Kenin, nr 35 na świecie, wygrywa z Sereną Williams. Miała wtedy przeciwko sobie nie tylko wielką mistrzynię, ale także publiczność.

– Sonia nie bałaby się nawet meczu w Paryżu z Rafą Nadalem. Zawsze taka była. Chętnie ćwiczyła z chłopcami i po porażkach zachowywała się tak, jakby nie przegrała, tylko na zwycięstwo po prostu zabrakło jej czasu. I następnego dnia zawsze pytała, czy może znowu z nim zagrać. Wielu rodziców i ich dzieci po przegranych gdzieś umyka i się chowa, ale nie Sonia i jej tata. Myślę, że trafiło to do wszystkich oglądających jej paryskie mecze w telewizji, także wtedy, gdy grała przeciwko Serenie – mówił Rick Macci w „New York Timesie".

W 2019 roku wygrała trzy singlowe turnieje WTA, dołożyła dwa sukcesy deblowe oraz osiem zwycięstw z rywalkami z pierwszej dziesiątki świata, m.in. Naomi Osaką i Ashleigh Barty, i to w chwili, gdy były na szczycie listy rankingowej WTA. Zaliczyła również niezły debiut w drużynie narodowej w rozgrywkach o Puchar Federacji. Do tego doszła 14. pozycja na koniec sezonu i oczywisty tytuł tenisistki roku WTA Tour w kategorii największy postęp. Przed nią, ostatnią Amerykanką, której wręczano tę nagrodę w 1999 roku, była Serena Williams.

W tym sezonie wiadomo: wielki skok na Wielkiego Szlema w Melbourne, który dał jej siódme miejsce w rankingu WTA i podwojenie dotychczasowych zarobków. Z 5,835 mln dolarów zarobionych od września 2017 roku na korcie 2,92 mln przywiozła z Australii.

W przypadku Sofii Kenin ciąg dalszy jest wytyczony od dawna. – Moim celem jest zdobycie pozycji nr 1 na świecie – to zdanie w wywiadzie dla strony internetowej WTA Tour powtarzała trzy razy. – W przeszłości ludzie nie zwracali na mnie wielkiej uwagi. W końcu musiałam się pokazać i to zrobiłam. Teraz przyciągam mnóstwo zainteresowania. Nie będę kłamać: lubię to – mówiła w Melbourne. Zainteresowanie sponsorów też dopiero się zacznie, od listopada ma wsparcie od firmy odzieżowej FILA, sprzętowej Babolat i na razie niewiele więcej, ale można śmiało zakładać, że to się zmieni.

Wątpliwości, pod jaką flagą chce zdobywać zaszczyty, nie istnieją. Wprawdzie w domu z rodzicami rozmawia po rosyjsku, czasami na korcie z tatą także (ich pełne dynamiki, zabawne dwujęzyczne rozmowy w przerwach meczów bywały przebojami transmisji z cyklu turniejów WTA), ale wszędzie indziej jest pełnokrwistą dziewczyną z Florydy, innej opcji nie ma i nie będzie. – Jestem wschodzącą gwiazdą amerykańskiego tenisa. Mam wyłącznie amerykański paszport – stwierdziła już w zeszłym roku.

Rosyjskie korzenie

Jej sukces jednym przypomniał, innym uzmysłowił, że w tenisie już od lat pojawia się spora grupa zdolnych młodych ludzi, których łączy fakt, że reprezentując bardzo różne kraje, mają rosyjskie korzenie. Grek Stefanos Tsitsipas może rozmawiać w języku Puszkina z Niemcem Aleksandrem Zverevem, Kanadyjczyk Denis Shapovalov z Australijczykiem Aleksiejem Popyrinem, Amerykanka Amanda Anisimova z Australijką Darią Gavrilovą, Australijka Anastasia Berezova z Victorią Jimenez Kasintsevą z Andory (tą, która pokonała w finale juniorek naszą Weronikę Baszak) albo Sofia Kenin z juniorką Valentiną Ivanovą z Nowej Zelandii.

Może to przypadek, chwilowe wzmożenie, może nie. Na pewno w rodzinach, w których wychowali się ci młodzi ludzie z rosyjskim rodowodem, często są sportowe tradycje. Zverev jest synem tenisistów. Państwo Szapowałowowie to w przeszłości siatkarz i tenisistka. Mama Tsitsipasa Julia Salnikowa była bardzo dobrze rokującą młodą mistrzynią rakiety, do tego córką Siergieja Salnikowa, świetnego piłkarza, reprezentanta ZSRR, olimpijczyka, złotego medalisty igrzysk z 1956 roku. Ivanova też jest córką sportowców, ojciec Siergiej to były kapitan reprezentacji Uzbekistanu w Pucharze Federacji w latach 90.

W karierach takich dziewczyn jak Kenin jest jeden punkt wspólny – stolica Rosji. Oprócz mistrzyni Australian Open i mamy Tsitsipasa także Gavrilova i starsza siostra Anisimovej – Maria, pochodzą z Moskwy. Urodził się tam również brat Aleksandra Zvereva – Michaił, dziś Niemiec Mischa, a także główne rosyjskie strzelby obecnego cyklu ATP: Daniił Miedwiediew, Karen Chaczanow i Andriej Rubliow, którzy obywatelstwa nie zmienili.

Jeśli już wiązać Moskwę z sukcesami rosyjskiego tenisa, także w barwach innych krajów, to na pewno przez postać Szamila Tarpiszczewa, byłego trenera prezydenta Borysa Jelcyna, od lat prezesa Rosyjskiej Federacji Tenisowej, kapitana drużyn Pucharu Davisa i Pucharu Federacji, organizatora turnieju o Puchar Kremla. Tarpiszczew, niezależnie od specyficznych metod działania w postradzieckiej rzeczywistości, naprawdę obudził zainteresowanie tenisem w Rosji i dał temu sportowi szansę rozwoju, w stolicy w szczególności. Zapytany, czy śledzi kariery tych, którzy urodziwszy się w Rosji, osiągnęli sukcesy tenisowe poza ojczyzną, odpowiedział, że kiedyś nawet ich liczył, ale gdy doliczył się 800 – zrezygnował.

Bez wątpienia ważną rolę odegrali w każdym przypadku zdeterminowani rodzice. Stefanos Tsitsipas nieraz przyznawał, że to mama dołączyła dyscyplinę do jego gry, a dyscyplina nie jest najczęstszą cechą w greckiej kulturze sportowej. – Nie sądzę, aby ktoś, kto został przeszkolony przez rodziców, mógł powiedzieć, że było to łatwe. Walczysz na korcie z trenerem, wracasz do domu, a tam tata z mamą też krzyczą na ciebie, taki rosyjski styl. Ale i tak jestem im wdzięczna. W tenisie niczego nie osiągniesz bez charakteru – opowiadała Valentina Ivanova.



Siła w imigrantach

Badacze tematu twierdzą, że sukcesy sportowe dzieci imigrantów, nie tylko rosyjskich, to efekt etyki pracy i ambicji rodziców, że taka postawa sprawdza się w tak konkurencyjnym sporcie jak tenis, w którym sukces odmienia życie na zawsze. Czy w Rosjanach jest jednak coś specjalnego?

Na tak postawione pytanie jasnej odpowiedzi nie ma, musieliby jej udzielić socjologowie, demografowie, ekonomiści i specjaliści jeszcze kilku dziedzin. Dziś po prostu dostrzegamy, że tenisowa siła rzeczywiście rodzi się z przypływu imigrantów w USA, Kanadzie, Australii, Wielkiej Brytanii, Francji i jeszcze paru krajach, w których tenis jest popularny, organizowane są znaczące turnieje i pracują świetni trenerzy.

Zresztą Sofia nie zaprząta sobie głowy zaletami rosyjskiego charakteru w tenisie. Na pytanie o to, czy coś w tej kwestii naprawdę wyróżnia rodaków jej rodziców, zapewne odpowiedziałaby tak, jak kiedyś w Paryżu Amanda Anisimova: – Nie wiem, czy w Rosjanach jest coś specjalnego. Wszyscy wyglądają jak my. 

Ten sen najpierw dotyczył jej rodziców. Ponad 20 lat temu tata Sofii, Aleksander Kenin, Rosjanin z dziada pradziada, z wyboru mieszkaniec Nowego Jorku, w dzień uczył się programowania komputerów, po południu chodził do szkoły językowej, po nocach zaś prowadził z duszą na ramieniu żółtą taksówkę, przy okazji dostając przez służbowe radio darmowe, ale wyjątkowo trudne lekcje praktycznego angielskiego z ust dyspozytora. Języka nie znał, wielkiego miasta też nie, ale miał to, co po latach przekazał córce: niezachwianą wiarę, że odwaga i ciężka praca zawsze się opłacają.

Pozostało 96% artykułu
Plus Minus
Bogusław Chrabota: Dlaczego broń jądrowa nie zostanie użyta
Plus Minus
„Empire of the Ants”: 103 683 zwiedza okolicę
Plus Minus
„Chłopi”: Chłopki według Reymonta
Plus Minus
„Największe idee we Wszechświecie”: Ruch jest wszystkim!
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Plus Minus
„Nieumarli”: Noc żywych bliskich