Dlaczego polskie nastolatki słuchają k-popu?

W k-popie nie ma miejsca na pomyłki, błędy, potknięcia. Choreografia jest doskonała, głosy nieskazitelne, styl ubierania – dobrany w każdym calu. Kariera jest na pierwszym planie, a związki emocjonalne niemile widziane. Perfekcja przyciąga fanów, w tym polskich.

Publikacja: 28.02.2020 10:00

„K-pop non stop” to cykliczne imprezy organizowane na lodowisku na warszawskim Stadionie Narodowym p

„K-pop non stop” to cykliczne imprezy organizowane na lodowisku na warszawskim Stadionie Narodowym przez 4Fun.tv. Na zdjęciu spotkanie fanów koreańskiej muzyki 21 lutego 2020 r.

Foto: Fotorzepa, Robert Gardzński

Piątkowy wieczór, lodowisko na Stadionie Narodowym w Warszawie. Co najmniej setka osób, po tafli suną grupami, parami (niektóre trzymając się za ręce) lub pojedynczo. W tle muzyka, rytmiczna, łatwo wpada w ucho, choć język zupełnie obcy. Jeszcze trudno rozeznać, kto na tę imprezę trafił przypadkiem, a kto celowo. Wszystko wyjaśni się za chwilę, gdy prowadząca Klaudia Tyszkiewicz zorganizuje na środku lodowiska kilka konkursów z nagrodami, a przede wszystkim – wspólny taniec pod postacią układów choreograficznych do znanych wszystkim zainteresowanym piosenek k-popowych.

Kilka osób udaje mi się złapać, gdy przystają odsapnąć albo pogawędzić chwilę ze znajomymi. Wśród nich są koleżanki, Zuzanna i Daria, fanki koreańskiego popu. Pierwsza słucha od roku, trafiła przypadkiem za sprawą obserwowanego przez nią youtubera („od tamtej pory wkręciłam się i tak już zostało"), druga siedzi w temacie od 2012 roku, do świata k-popu wciągnął ją starszy brat.

– To bardzo specyficzny typ muzyki, tak naprawdę każda piosenka jest inna: jedna ma więcej rapu, druga typowego disco, trzecia jest spokojniejsza. Myślę, że każdy znajdzie w tym coś dla siebie. Teksty są często bardzo motywujące, poruszają nie tylko temat miłości, ale i różnych problemów społecznych. Co jest wielkim plusem – mówi Zuzanna. Daria dodaje: – Myślę, że sukces k-popu tkwi w tym, że idole poświęcają się w całości dla fanów.

Z kolejnej ekipy do rozmowy oddelegowana zostaje Weronika jako fanka z największym stażem (siedem lat). – Koleżanka mnie zachęciła, opowiedziała o zespołach, które lubi, z ciekawości chciałam zerknąć, co to jest. Kompletnie się tego nie spodziewałam, to jest inny świat, który na początku bardzo mnie zdziwił, czegoś takiego wcześniej nie widziałam.

Jeśli ktoś jeszcze miesiąc temu nie miał pojęcia, czym jest k-pop, mógł dowiedzieć się przy okazji wpadki prezenterów „Dzień Dobry TVN", którzy w materiale poświęconym rankingowi 100 najprzystojniejszych mężczyzn na świecie z nieskrywanym zdziwieniem przyjęli zwycięstwo Jeona Jungkooka, członka jednego z najpopularniejszych koreańskich bandów – BTS, przy okazji przerzucając się komentarzami:

– Nic nam to nazwisko nie mówi. Twarz, powiedziałabym, niespecjalnie bardzo męska, prawda?

– Chłopięca zdecydowanie, niemal dziecięca, taki Mały Książę troszkę. Może to o to chodzi?

– A może chodzi o ilość głosujących akurat z tego regionu świata?

– Albo oczy. Czy te oczy mogą kłamać? Bo grzywka na pewno nie robi go najprzystojniejszym.

Hasło k-pop padło również w wywiadzie Moniki Jaruzelskiej z Januszem Korwin-Mikkem, tam także tematem rozmowy nie była muzyka, ale wygląd artystów.

Ale czym tak naprawdę jest k-pop? Koreańska muzyka pop to eklektyczny gatunek – zespoły czerpią inspirację m.in. z funky, elektro, rapu, disco, a nawet rocka. Zespoły są często zbudowane hierarchicznie, a każdy etap kariery ma swoją nazwę – ulubiony członek danej grupy (bias), najmłodszy w zespole (maknae), stażysta przygotowujący się do debiutu (trainee), świeżo upieczony debiutant (rookie), czy najładniejszy/a w zespole, uosobienie ideału piękna (ulzzang), którego kanonem są: twarz w kształcie litery V, jasna skóra, duże oczy, małe usta i nos.

Fani nie zapominają

Jako pierwsza opowiada mi o tym Klaudia „Cloudy" Tyszkiewicz, dziennikarka muzyczna specjalizująca się właśnie w koreańskim popie. Do kawiarni, w której umówiłyśmy się na rozmowę, wpada energicznie. Poznaję ją od razu, jej styl, makijaż, ubiór ma z lekka azjatycki sznyt. Ma 26 lat, bakcyla k-popu złapała dekadę temu. – Szukałam pomysłu na choreografię, kilka godzin szperałam w internecie, aż dotarłam do jakiegoś koreańskiego teledysku. Najpierw pomyślałam: „ale śmieszne Chińczyki", później obejrzałam kolejne klipy.

Klaudia podkreśla, że k-pop to nie jest muzyką dla 12-letnich dziewczynek, które piszczą na widok swojego idola. Choć oczywiście i one słuchają koreańskich kawałków, a ich piski zachwytu nie są czymś obcym na koncertach. Razi ją jednak łatka infantylizmu, jaką często przypina się temu gatunkowi muzycznemu (a przez to samym fanom). – To jeden z mitów na temat koreańskiego popu. Faktycznie, najbardziej popularny jest wśród osób młodych, ale nie w przedziale wiekowym 10–13 lat, tylko raczej 16–25 lat – wyjaśnia Klaudia.

Z jej obserwacji wynika, że nawet w Polsce fandom k-popu tworzą nie tylko nastolatki i młodzi dorośli, ale też osoby po trzydziestce i czterdziestce, nierzadko rodzice, którzy wkręcili się w temat za sprawą swoich dzieci. Nie mówiąc już o samej Korei Południowej, gdzie na przykład na koncerty girlsbandów (czyli żeńskich zespołów) przychodzą grupy dojrzałych mężczyzn, nawet 60-latków, i bawią się jak dzieci. – K-pop nie zna płci ani wieku – mówi stanowczo „Cloudy".

Sinolog, tłumacz języka chińskiego i youtuber Kamil Sus z koreańską muzyką zetknął się na studiach, wielu jego znajomych już wtedy „fanowało" k-popowi. – Chwycił mnie za serce „Fantastic Baby" zespołu Big Bang na festiwalu MAMA 2012. Zobaczyłem wtedy, że to coś zupełnie innego, niż u nas. I chciałem to zgłębić, dowiedzieć się, o co w tej muzyce chodzi, dlaczego tak się wyróżnia, z czym to się je – opowiada.

Teraz jest autorem jednego z najbardziej znanych w Polsce kanałów poświęconych k-popowi (33 tys. subskrypcji na YouTubie) i podobnie jak Klaudia zapewnia, że nie jest to muzyka wyłącznie dla młodych. – Osoba dorosła, ze stałą pracą i ugruntowanym życiem, ma zazwyczaj mniej czasu na to, żeby jeździć na koncerty, śledzić na bieżąco wszystkie nowinki, musi się mocno nagimnastykować, żeby temu się poświęcić. To dotyczy nie tylko k-popu, ale każdego gatunku muzycznego – zauważa Kamil. I dodaje, że w obu światach, wirtualnym i realnym, spotyka często ludzi starszych od niego o 10, 15, nawet 20 lat. – Zdarzyło mi się też poznać matkę i córkę, które lubią ten sam zespół. Bo na zrozumienie, o co chodzi w k-popie, nie ma wpływu to, czy masz lat 12 czy 52. Wystarczy po prostu otwarty umysł.

Basia Andrzejewska ma 19 lat i w tym roku zdaje maturę, k-popem interesuje się od czterech, pięciu lat, choć liznęła go co nieco już w podstawówce. – Moje koleżanki były fankami, z ciekawości też pooglądałam trochę teledysków, posłuchałam piosenek, uznałam, że jest okej. Ale nie wciągnęłam się w to, po jakimś czasie k-pop znikł nawet z mojej pamięci. Dopóki w gimnazjum nie zaczęłam interesować się polityką Chin i Korei, później kulturą, wreszcie stopniowo muzyką.

Historie Basi i innych fanów obalają kolejny mit o koreańskiej muzyce mówiące o tym, że to najnowsze odkrycie, na międzynarodowym rynku muzycznym pojawił się nagle, nie wiadomo jak, dlaczego i po co. – O to właśnie często pytają dziennikarze: „Co to za nowinka?". Rzeczywiście, w skali globalnej na samym początku to była nisza, dopiero od ośmiu–dziesięciu lat artyści są zapraszani na gale muzyczne, sprzedają miliony płyt, koncertują po całym świecie, w tym Ameryce. Ale w Azji, nie tylko w samej Korei Południowej, k-pop był popularny znacznie wcześniej, zdobywa popularność od 2002 roku – wyjaśnia Klaudia.

Ta niewiedza odbija się niekiedy czkawką, chociażby wspomnianym dziennikarzom TVN. Ich program wzbudził w mediach społecznościowych pospolite ruszenie fanów. Zarzucili oni dziennikarzom nie tylko szyderczy ton ich wypowiedzi, ale też bezlitośnie wypunktowali błędy merytoryczne (w tym nieprawidłową wymowę imienia wokalisty, którego dotyczył materiał, i pokazanie zdjęcia jego kolegi z zespołu w sondzie przeprowadzonej na bazarze). A nawet przetłumaczyli nagranie na angielski i puścili w świat, co skończyło się oficjalnymi przeprosinami ze strony stacji i zwolnieniem z pracy reportera przeprowadzającego ankietę. – Dziennikarze zrozumieli, że z fanami nie ma co zadzierać, dlatego że nie wybaczają, są bardzo wyczuleni na wszystko, co mówi i pisze się o k-popie. Bo się boją, że po raz kolejny zostaną wyśmiani – wyjaśnia Klaudia.

I tu znów powraca temat traktowania k-popu po macoszemu, bagatelizowania go, przyklejania niepochlebnych i często niezgodnych z prawdą etykietek. Głos zabiera Igor Miller, maturzysta jednego z warszawskich liceów: – Właściwie nie wiem, dlaczego obraża się fanów. Wydaje mi się, że wiele osób, które krytykują k-pop, totalnie nie zna tego gatunku, nigdy go nawet nie słuchali i uważają, że ludzie lubią te piosenki i zespoły tylko dlatego, że wykonawcy są ładni.

Sam fanem jest od około trzech lat, choć o k-pop otarł się nieco wcześniej. Igor: – Oczywiście już dawno temu słyszałem piosenkę „Gangnam style", jak zresztą cały świat, i tyle. Jakoś w 2016 kolega puścił mi jakiś teledysk, żebym zobaczył „tych śmiesznych Koreańczyków". Obejrzałem, posłuchałem, pomyślałem: fajne. Ale wtedy nic więcej z tym nie zrobiłem. Dopiero rok później coś mnie naszło, żeby do tego wrócić, zapoznałem się z kilkoma zespołami. I tak słucham do dziś.

Przepis na sukces

O gustach się ponoć nie dyskutuje. Rękawicę podejmuje jednak dr Michał Lutostański, socjolog z Uniwersytetu SWPS specjalizujący się w badaniu młodzieży, subkultur i muzyki. – Muzyczne gusty to dość złożona sprawa. Z jednej strony kształtują się pod wpływem tego, co wynosimy z domu, czego słuchali lub słuchają nasi rodzice, z drugiej – nowoczesne technologie i dostępność internetu sprawiły, że obecnie już nie przywiązujemy się ściśle do gatunków muzycznych, jak kiedyś – mówi socjolog. I przypomina, że fale subkultur lat 80. i 90. napędzane były właśnie identyfikacją z konkretnym rodzajem muzyki. – Teraz raczej wybieramy ją według klucza różnych momentów naszego dnia czy życia. Wśród młodych ludzi szufladkowanie gatunków na rock, pop, disco polo, rap i inne już nie ma większego znaczenia. Raczej nie identyfikują się już z jednym gatunkiem, tylko przywiązują do konkretnych zespołów, artystów, wokalistów i tego, w jaki sposób kreują swoją muzykę.

Przypadek koreańskiego popu trochę to potwierdza, a trochę temu przeczy. Moi rozmówcy nie ograniczają się bowiem do jednego gatunku, poza k-popem słuchają także disco z lat 70. (Klaudia), metalu i elektro (Kamil), indie rocka, rapu i r'n'b (Basia) lub wprawie wszystkiego (Igor). A jednocześnie przekonują, że jak się już wejdzie w świat k-popu, to właściwie nie sposób z niego wyjść. – Ludzie nie słuchają tej muzyki, bo taka jest moda. W 90 procentach przypadków ci, którym przypadnie do gustu k-pop, zostają jego fanami na długie lata. To studnia bez dna, szacuje się, że obecnie jest około 300 zespołów, praktycznie codziennie wychodzi nowa piosenka lub teledysk. Można więc być fanem wielu grup jednocześnie albo przechodzić od jednego do drugiego – mówi Klaudia.

Nie tylko w tym tkwi fenomen koreańskiego popu. Zdaniem dr. Lutostańskiego, to między innymi odpowiedź na podskórną, wykształconą zwłaszcza w pokoleniu Y, czyli wśród milenialsów, sympatię do girls- i boysbandów. – Boom miał miejsce w latach 90., właściwie wszyscy ich wtedy słuchali. I choć okazał się sprawdzonym projektem, to jednak później pojawiła się luka, w kulturze zachodniej występuje ich deficyt, przynajmniej na szerszą skalę. Stąd nie dziwi, że koreańskie zespoły trafiają do ludzi – wyjaśnia socjolog. Jeśli dorzucić do tego rosnącą fascynację kulturą azjatycką, przepis na sukces prawie gotowy.

Prawie, bo zachwycenie się muzyką z drugiego końca globu nie byłoby możliwe, gdyby nie nowoczesne technologie, w tym przede wszystkim internet, które sprawiają, że świat skurczył się do rozmiaru smartfona. A także „demokratyzacja czy elitaryzacja sławy", jak określa to dr Lutostański. – Kiedyś, żeby dotrzeć ze swoją twórczością do szerszego grona odbiorców, trzeba było znaleźć wydawcę, nagrać płytę, przebić się do radia albo telewizji muzycznej, zaskarbić przychylność recenzentów. Tych etapów i filtrów było więc sporo. Teraz można nakręcić teledysk, nagrać piosenkę, wrzucić na YouTube'a – i to nieraz wystarczy.

Popularność tego gatunku muzyki może też tłumaczyć jego unikalność. – Po części wynika to na pewno z egzotyki języka i kultury koreańskiej, ale też brzmienia, które w porównaniu z popularną muzyką zachodnią, mimo iż to niby wciąż pop, jest zupełnie inne – uważa Kamil. Powiew świeżości wnoszą ponadto wyjątkowe oprawy koncertów, kiedy to fani tworzą równoległe show z użyciem lightsticków, czyli patyków świetlnych w różnych kształtach i kolorach (każdy zespół wypuszcza na rynek własny), nieustanny kontakt z fanami, łącznie z przyjmowaniem od nich prezentów i fundowaniem pizzy czy kawy, kiedy tłoczą się pod wytwórnią, gdzie zespół pracuje, a także zmieniające się koncepty, czyli cała artystyczna otoczka poszczególnych albumów, singli czy koncertów, co zdaniem Basi „pokazuje różnorodność" i daje możliwość, by „przekonać do siebie więcej ludzi".

O wyjątkowości k-popu przesądza wreszcie to, że jest „idealny w każdym calu". Tak przynajmniej uważają jego fani. – Wszystko niby już było: boys- i girlsbandy, muzyka popularna, robienie show na scenie i w teledyskach, kolorowe stroje, choreografie. Ale Koreańczycy robią to „bardziej", lepiej, dokładniej. Oni w każdym calu są idealni i właśnie to jest ten haczyk, na który złapało się jak mucha na lep wielu fanów, w tym ja sama. Bo człowiek przyzwyczaja się do wszechobecnej w k-popie perfekcji – mówi Klaudia. Podpisze się pod tym Weronika. – Najbardziej zdziwiło mnie to, ile wysiłku muszą włożyć idole, żeby w ogóle zadebiutować. Nauczenie się choreografii nie jest proste, a oni mają to niesamowicie wyćwiczone, widać w tym mnóstwo wysiłku i lata pracy – mówi. Igor: – W występach i teledyskach zespołów z innych krajów nie widzę, żeby tańczyli aż tak dobrze, w takiej koordynacji ze sobą. Bardzo przyjemnie się to ogląda.

Fanów nie zraża nawet to, że ich idole śpiewają w języku koreańskim. Choć i to się zmienia. W odpowiedzi na oczekiwania międzynarodowej publiczności coraz więcej zespołów nagrywa też albumy po angielsku, a przynajmniej wykorzystuje ten język w refrenach. W sukurs idzie im internet. – W dzisiejszych czasach sprawdzenie, o czym jest piosenka, to żaden problem. Tym bardziej że sami fani tworzą filmiki z tłumaczeniem utworów na angielski, ale też i polski – zauważa Basia. – A tak naprawdę, jak się często słucha, można się nauczyć większości słów bez uczenia się koreańskiego – śmieje się Daria. – Sporo rozumiem, bo nauczyłam się języka, oglądając koreańskie seriale z polskimi napisami.

Już w połowie XIX wieku amerykański poeta Henry Wadsworth Longfellow stwierdził: „Muzyka to uniwersalny język ludzkości". – Widziałem sporo komentarzy typu „czemu tego słuchasz, skoro nic nie rozumiesz?". Ale ile osób słucha na przykład muzyki hiszpańskiej, totalnie nie wiedząc, o czym jest piosenka? Mnie to nie robi różnicy, bo muzyki słucham nie tyle dla treści, ile dla samego brzmienia, nawet w przypadku anglojęzycznych piosenek często w ogóle nie skupiam się na tekście – mówi Igor. – Moja przyjaciółka na przykład bardzo stawia na to, żeby utożsamiać się z tekstem piosenki, sprawdza tłumaczenia, analizuje go. Ja natomiast słucham zwykle muzyki dla samego brzmienia, choć czasem sprawdzam, o czym jest dana piosenka – dodaje Basia. Klaudia zauważa z kolei, że anglojęzyczne utwory są popularne od kilkudziesięciu lat, także w pokoleniu Polaków, którzy w ogóle nie znają tego języka. – Z k-popem jest podobnie. Tym bardziej że ta muzyka, styl, rytm są na tyle uniwersalne, że mogą się podobać bez względu na tekst.

Podobnie widzi to socjolog dr Lutostański: – Clou muzyki popularnej polega na tym, że dobrze się przy niej czujemy. To jest nawet łatwiejsze, bo możemy po prostu fajnie się bawić, zupełnie już nie wnikając, o czym jest piosenka. Nie musimy zdobywać się na refleksję, o czym jest dany utwór, czy ma głębszy sens czy nie.

Błędów się nie wybacza

Mówiąc o k-popie, nie sposób nie wspomnieć o całym przemyśle, który za nim stoi. Po jego meandrach oprowadza mnie Klaudia. – Proszę się przygotować na długą jazdę, bo to dość skomplikowane. Ale i bardzo ważne. W skrócie wygląda to tak, że wielkie i małe wytwórnie szukają przyszłych gwiazd dosłownie wszędzie: na ulicy, w sklepach, w szkołach, na występach talentów, castingach, nawet poza granicami kraju. Z castingiem czy szkolnym przedstawieniem albo konkursem talentów sprawa jest oczywista, dzieciaki tańczą, śpiewają, grają, jest na co popatrzeć – i z czego wybierać. Ale jak wyłowić potencjalnego idola na ulicy czy w sklepie? – Jeśli ktoś jest atrakcyjny fizycznie, to dostaje zaproszenie do wytwórni, żeby sprawdzić, czy ma chociaż zalążki talentu, bo wszystkiego da się człowieka nauczyć – wyjaśnia „Cloudy". Podstawą są jednak castingi, na które młodzi Koreańczycy ciągną tłumnie. Dla wielu z nich kariera gwiazdy k-popu to jedno z największych marzeń, w końcu wiąże się to ze sławą i dużymi pieniędzmi.

Tak zaczyna się droga do debiutu, niekiedy długa i wyboista. Trening na idola trwa bowiem nierzadko całe lata (najdłuższy, o jakim słyszała Klaudia, zajął 15 lat) i obejmuje zajęcia ze śpiewu, tańca, aktorstwa, pisania tekstów, kompozycji muzycznych, gry na instrumentach, robienia show, PR-u. Każdy z idoli musi być bowiem idealny. W k-popie nie ma miejsca na pomyłki, błędy, potknięcia. Choreografia jest perfekcyjna, głosy nieskazitelne, styl ubierania – dobrany w każdym calu. – Trainee, bo tak nazywa się stażystę przygotowującego się do debiutu, wstają o szóstej rano, chodzą spać o drugiej w nocy, zabierane są im telefony komórkowe, żeby mogli się skupić na treningu i zainwestowane w nich pieniądze nie poszły w błoto. Wytwórnia zajmuje się też ich żywieniem, pilnuje diety, bardzo często mieszkają razem w dormitoriach – opowiada Klaudia.

– To brzmi jak cyrograf – zauważam.

– Trochę tak. Kontrakty zazwyczaj podpisywane są na dziesięć lat i trainee zgadzają się w nich na to, żeby wytwórnia praktycznie zarządzała ich życiem, w efekcie czego odbiorcy dostają prawdziwe perełki, bo ci artyści, którzy zadebiutują – a nie każdy ma to szczęście – są perfekcyjni. I godzą się na to, bo wiedzą, że to niezbędne, by osiągnąć sukces – wyjaśnia „Cloudy". Kamil podkreśla z kolei, że warunkiem odniesienia sukcesu zarówno poszczególnych artystów, jak i zespołów, jest charyzma. – Moim zdaniem ewidentnie widać, kiedy grupa jest tworem fabrycznym, zlepkiem przypadkowych ludzi, a kiedy faktycznie ma swoją siłę i energię, widać chemię między jej członkami.

Dr Lutostański przypomina sobie dokument o południowokoreańskich „fabrykach gwiazd". – Rzeczywiście, jest to trochę przerażające. Aż trudno uwierzyć, że przybiera to wręcz wymiar produkcji idoli – wyjaśnia socjolog. Jednocześnie jednak zauważa, że z europejskiej, a konkretnie polskiej perspektywy nie wydaje się to aż tak istotne. – K-pop jest na tyle egzotyczny, że raczej nie mamy potrzeby, by wnikać w to głębiej. Przypomina mi to trochę falę popularności w Polsce zagranicznych telenowel, najpierw wenezuelskich, obecnie tureckich, których bohaterowie są nam na tyle obcy kulturowo, że nie musimy szczegółowo zagłębiać się w realia opowiadanej historii, a jednocześnie na tyle bliscy, że jesteśmy skłonni uwierzyć w prezentowaną nam bajkę.

Równie rygorystyczni co prawa rządzące tym światem są koreańscy fani. Nie wybaczają bowiem nie tylko tym, którzy z nich drwią czy lekceważą, ale też nierzadko samym idolom. Głośnym echem odbiła się chociażby afera z jednym z artystów, który – według przecieku – planował kupić narkotyki. – Nie zrobił tego, ale i tak został wyrzucony z grupy. A jeśli któryś na przykład zostanie złapany na jeździe pod wpływem alkoholu, to najwcześniej może spróbować wrócić na scenę za pięć, sześć lat, gdy fani trochę zapomną. Ale i tak będą głosy: „Jakim prawem?!" – tłumaczy Klaudia. Kamil wyjaśnia, że to kwestia różnicy kulturowej pomiędzy Koreą a Zachodem w podejściu do używek. Ale nie tylko. – W Polsce i generalnie na Zachodzie tolerancja dla niecodziennych zachowań czy słabostek idoli jest znacznie większa niż w Korei. Jeśli wycieka informacja, że idol zrobił coś, co jest niezgodne z idealnym wizerunkiem według koreańskich norm, to wytwórnia ma problem.

Obejmuje to nawet życie uczuciowe artystów. – Często w kontrakcie mają zapisane, że przez okres trzech lat od debiutu nie mogą być w żadnych związkach. Później słyszą: „tylko się nie afiszuj, to nie może wyjść na jaw". W Korei to jest ogromny skandal – mówi Klaudia. – To, że idol ma partnera czy partnerkę?! – dziwię się. – Tak, bo ludzie boją się, że przez to nie skupi się na karierze, a nawet czują się zdradzeni. Na szczęście to się z biegiem lat zmienia, głównie ze względu na rosnącą rzeszę fanów zachodnich, którzy już nie są tak wymagający wobec swoich idoli – wyjaśnia dziennikarka. Igor dodaje: – Wielu koreańskich fanów uważa, że gwiazdy k-popu muszą być perfekcyjne i tylko dla nich.

Wszyscy fani doskonale znają przypadek Chena z zespołu EXO, który niedawno ogłosił, że jest zaręczony, a jego narzeczona spodziewa się dziecka. Na co internet zawrzał. – Na Zachodzie słychać było głosy: gratulacje, super, działaj! Ale już niektórzy fani koreańscy, a nawet chińscy głośno krzyczeli, że trzeba go wyrzucić z zespołu, bo zawiódł ich zaufanie, powinien był wcześniej o tym poinformować, że jest w związku, a nawet – że nie ma prawa w nim być, bo jest coś winien swoim fanom. Tylko że kiedy została zorganizowana pikieta pod wytwórnią, żeby usunąć go z EXO, przyszło na nią raptem kilka osób – opowiada Kamil.

– Dla mnie to trochę przerażające, dlatego bardziej identyfikuję się z zachodnimi fanami – mówi Klaudia, jednocześnie zauważając, że to między innymi kwestia koreańskiej etyki pracy. – We wszystkich krajach azjatyckich przykłada się do tego dużą wagę, często wręcz to najważniejsza sfera życia. Dlatego fani oczekują od idoli, że będą oddani swojej pracy w 100 procentach, a wszystko, co może ich odwieść od dążenia do perfekcji w pracy, jest traktowane jako coś złego. Ale to się zaczyna zmieniać, na całe szczęście teraz nawet koreańscy fani są coraz bardziej pobłażliwi. Basia potwierdza: – Trzeba pamiętać, że bycie idolem jest traktowane jak zawód. I tak jak w każdej innej pracy, związane są z tym określone obowiązki i wyrzeczenia.

Piątkowy wieczór, lodowisko na Stadionie Narodowym w Warszawie. Co najmniej setka osób, po tafli suną grupami, parami (niektóre trzymając się za ręce) lub pojedynczo. W tle muzyka, rytmiczna, łatwo wpada w ucho, choć język zupełnie obcy. Jeszcze trudno rozeznać, kto na tę imprezę trafił przypadkiem, a kto celowo. Wszystko wyjaśni się za chwilę, gdy prowadząca Klaudia Tyszkiewicz zorganizuje na środku lodowiska kilka konkursów z nagrodami, a przede wszystkim – wspólny taniec pod postacią układów choreograficznych do znanych wszystkim zainteresowanym piosenek k-popowych.

Pozostało 98% artykułu
Plus Minus
Bogusław Chrabota: Dlaczego broń jądrowa nie zostanie użyta
Plus Minus
„Empire of the Ants”: 103 683 zwiedza okolicę
Plus Minus
„Chłopi”: Chłopki według Reymonta
Plus Minus
„Największe idee we Wszechświecie”: Ruch jest wszystkim!
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Plus Minus
„Nieumarli”: Noc żywych bliskich