Helen Mirren. Nowa twarz L’Oreal po siedemdziesiątce

Nie udaje młodszej, niż jest. Pytana o najważniejszą rolę odpowiada, że jeszcze przyjdzie. Na tegorocznym, kończącym się właśnie, festiwalu w Berlinie Helen Mirren otrzymała kolejną nagrodę.

Publikacja: 28.02.2020 18:00

Helen Mirren. Nowa twarz L’Oreal po siedemdziesiątce

Foto: Getty Images

Kiedyś zażartowała, że w filmie trzeba wyglądać beznadziejnie i wtedy wierzą, że jesteś świetną aktorką. Ona nigdy nie wyglądała „beznadziejnie", ale też nie jest pięknością. W młodości była dość zwyczajna: trochę zbyt pulchna blondynka, jakich wiele można spotkać na ulicach. Dziś wyszlachetniała, jako starsza pani przyciąga uwagę naturalnością i bezpretensjonalnym wdziękiem. Nie odejmuje sobie lat, nie biega do chirurgów plastycznych, nie ukrywa zmarszczek, nie powiększa ust.

A przecież z tą nierzucającą się w oczy powierzchownością grała wampy i królowe. Ma cztery nominacje do Oscara, z których jedna zamieniła się w statuetkę, oraz czternaście nominacji do Złotego Globu (wygrała ostatecznie dwa razy). I mnóstwo innych laurów: Europejskie Nagrody Filmowe, Emmy, brytyjskie BAFTA, canneńską Palmę, wenecki Puchar Volpiego czy Złoty Globus z Karlowych Warów. Teraz do tych ponad stu wyróżnień dojdzie jeszcze berliński Złoty Niedźwiedź za całokształt twórczości.

– Helen Mirren to aktorka o niepospolitej osobowości, tworząca na ekranie wspaniałe portrety kobiet. Wciąż nas zadziwia niezależnie od tego, czy gra pozującą nago działaczkę Chris z „Dziewczyn z kalendarza", czy królową Elżbietę z filmu Frearsa – uzasadniała ten wybór Mariette Rissenbeek, która razem z włoskim krytykiem Carlem Chatrianem tworzy nowe kierownictwo Berlinale.

Tegoroczna laureatka Złotego Niedźwiedzia rzeczywiście należy do wielkich dam ekranu. Wcale nie dlatego w 2003 roku brytyjska królowa nadała jej tytuł szlachecki. I nawet nie dlatego, że najsłynniejszą rolę zagrała, wcielając się w Elżbietę II, a była też na ekranie Elżbietą I i carycą Katarzyną. Udowodniła po prostu, że panujący w kulturze masowej kult młodości jest bzdurą. Że kobieta nie musi być seksownym kociakiem, że z mijającymi latami może stawać się coraz ciekawsza.

Ma 76 lat i nie zamierza udawać młodszej. Śmieje się: – Jeśli wcześnie zaczynasz robić karierę, z trudem przeżywasz taki moment, kiedy zdajesz sobie sprawę, że czas leci i już przestałaś być najmłodsza w pokoju. A przecież przychodzi chwila, gdy nagle spostrzegasz, że w tym pokoju jesteś po prostu najstarsza.

Może tak powiedzieć właśnie dlatego, że nie ma kompleksów. Wraz z wiekiem dojrzewała jak wino. Nie zawsze było łatwo, ale dzisiaj chce cieszyć się życiem. I nie znosi, gdy dziennikarze nazywają ją „ikoną" lub „skarbem narodowym".




Wnuczka carskiego dyplomaty

Urodziła się 26 lipca 1945 roku w Wielkiej Brytanii jako Jelena Wasilewna Mironowa. Jej dziadek był rosyjskim arystokratą, carskim dyplomatą, którego rewolucja październikowa szczęśliwie zastała w Londynie. Zdążył sprowadzić na Zachód rodzinę. Ojciec „zangielszczył" nazwisko na Mirren dopiero, gdy córka miała kilka lat. Pracował jako kierowca. Matka była Angielką, pochodziła z robotniczej rodziny. W jednym z wywiadów aktorka powiedziała, że takie zaplecze dało jej siłę. Rosła razem z bratem i siostrą w domu, w którym się nie przelewało, a rodzice zawsze powtarzali, że jeśli chce być samodzielną kobietą, musi zdobyć zawód i na siebie zarabiać. I nic nie zostało jej podane na tacy.

Marzyła o aktorstwie, ale rodziny nie było stać na opłacenie nauki w szkole teatralnej, umiejętności scenicznych Helen nabierała w grupach teatralnych National Youth Theatre. Szło jej świetnie i miała w sobie dużo determinacji. W 1967 roku dołączyła do Royal Shakespeare's Company, była jedną z najmłodszych aktorek, jakie kiedykolwiek stanęły na deskach tej sceny. Objechała też pół świata z zespołem Petera Brooka.

– Przez pierwsze lata interesował mnie wyłącznie teatr. Gry w filmie nie traktowałam jak prawdziwej aktorskiej profesji, miałam w sobie niemal pogardę dla występów na ekranie – przyznaje dzisiaj.

Niechęć, jaką czuła wtedy do kamery, wydaje się dziwna. Wrażliwa dziewczyna nie mogła nie dostrzec rewolucji w brytyjskim kinie. Dorastała przecież w czasach, gdy na ekranie pojawiła się Anglia robotniczych przedmieść, dusznych pubów. A ostry realizm społecznych obserwacji „młodzi gniewni" wzbogacali nutą liryzmu. Jako nastolatka mogła oglądać „Z soboty na niedzielę" Reisza, „Samotność długodystansowca" Richardsona czy „Sportowe życie" Andersona. Reżyserzy ci wprowadzili do kina nowe pokolenie wykonawców, które odeszło od tradycyjnego aktorstwa. Indywidualnościami ekranu stały się m.in. odtwórczyni głównej roli w „Smaku miodu" Rita Tushingham czy bohaterka „Billy'ego kłamcy" i „Darling" Julie Christie.

– Cóż, dla mnie wtedy punktem odniesienia był Szekspir – przyznała wiele lat później Helen Mirren.

Jej ekranowa kariera zaczęła się wprawdzie pod koniec lat 60., gdy zagrała Hermię w szekspirowskim „Śnie nocy letniej" Petera Halla, ale tak naprawdę do filmu zaczęła się przekonywać dopiero kilka lat później, gdy spotkała „młodych gniewnych", lekko już zresztą wówczas podstarzałych. W 1972 roku zagrała w „Dzikim Mesjaszu" Kena Russella, rok później – w „Szczęśliwym człowieku" Lindsaya Andersona, gdzie jako rozpieszczona dziewczyna z dobrego domu wiązała się ze środowiskiem muzyków rockowych. Dzięki tym twórcom doceniła kamerę.

Zaczęła przyjmować role w telewizyjnych serialach, nie unikała produkcji komercyjnych: w 1981 roku wystąpiła w „Długim Wielkim Piątku" Johna Mackenzie, gdzie zamieniła się w twardą i seksowną kochankę gangstera – Boba Hoskinsa. Szukała jednak dla siebie miejsca. Długo. Była odważna, nie bała się skandali. Nie zawahała się wystąpić w mocno erotycznym filmie Tinto Brassa „Kaligula", w którym znalazła się m.in. półpornograficzna scena orgii. Potrafiła wygłaszać w wywiadach zdania w rodzaju: „Ludzie nie chcą oglądać zdjęć kościołów. Wolą fotografie nagich ciał". Grała u Petera Greenawaya w prowokacyjnym „Kucharzu, złodzieju, jego żonie i jej kochanku", gdzie gangster zdradzony przez żonę we własnej restauracji obmyśla okrutną zemstę na rywalu. A jego żona każe z ciała zabitego kochanka przygotować danie i zmusi męża do kanibalizmu.

– To była opowieść o zdradzie, zemście, ale też o wolności. No i entourage filmu sprawił, że jeszcze rok po premierze nawet w najbardziej obleganych restauracjach od ręki znajdował się dla mnie wolny stolik – śmieje się Helen Mirren.

Bezpruderyjność została jej na zawsze. W 2003 roku, dobiegając sześćdziesiątki, wystąpiła na opartych na faktach „Dziewczynach z kalendarza" Nigela Cole'a. Zagrała jedną z szacownych obywatelek małego miasteczka, które chcąc wesprzeć miejscowy szpital, postanawiają sprzedawać kalendarz, w którym same będą nagimi modelkami. Starsze panie, które – jak z dumą opowiadają – nago nie pokazują się w dziennym świetle nawet własnym mężom, zrzucają na ekranie szlafroki i przy domowych czynnościach, bez staników, pozują do zdjęć. Niemłode już aktorki, m.in. Helen Mirren i Julie Walters, musiały tu przełamać własne opory. I trzeba przyznać, że zrobiły to z klasą.

Wyobrażenie o królowej

Ten film zdarzył się jednak później. A ona twierdzi, że jej najlepszą szkołą aktorską stał się serial „Główny podejrzany", w którym jako detektyw prowadziła poważne śledztwa, jednocześnie borykając się z własnymi nałogami i słabościami.

– Nie miałam w kinie najlepszej pozycji. W latach 70. i 80. liczyły się przede wszystkim uroda i młodość. A ja dobijałam już wtedy do czterdziestki. I wciąż słyszałam: „są młodsze", „są ładniejsze" – wspominała potem. – Próbowałam uciec do Paryża i zostać „francuską aktorką". Też się nie udało. Jakiejś pewności przed kamerą nabrałam więc dopiero przy „Głównym podejrzanym". Serial miał odpowiedni budżet, więc nikt się za bardzo nie spieszył. Reżyserowali fantastyczni twórcy, m.in. John Madden czy Tom Hopper, i oni bardzo dużo mnie nauczyli. A moja bohaterka miała w sobie tyle samo pewności i niepewności, siły i słabości co ja. Nie musiałam się do tej roli przygotowywać. Wychodziłam na plan i po prostu byłam.

Ale to wciąż była telewizja. W latach 90. Helen Mirren kręciła serial za serialem, czasem tylko zdarzała się jej rola filmowa, jak np. w „Szaleństwach króla Jerzego" czy w „Gosford Park" Roberta Altmana, z którym weszła w XXI wiek.

I właśnie, gdy zbliżała się do sześćdziesiątki, zaczął się jej najlepszy zawodowy okres. Trzy lata po „Dziewczynach z kalendarza" zagrała swoją najważniejszą rolę. Twórca „Niebezpiecznych związków" Stephen Frears zdobył się na dużą odwagę, opowiedział o brytyjskim dworze królewskim i to w trudnym momencie – po tragicznej śmierci Diany. Jego „Królowa" była na wskroś politycznym filmem o kryzysie monarchii. Frears nakreślił portret Elżbiety II, ale również młodego premiera Tony'ego Blaire'a, który do skostniałego systemu wnosił nowoczesne spojrzenie na demokrację. To był film o konflikcie starego i nowego świata.

Helen Mirren zagrała Elżbietę II, która nie chcąc przyjąć do wiadomości, jak wielką miłością świat obdarzył Dianę, rozmija się z oczekiwaniami społecznymi, narażając się na krytyczne oceny mediów i obywateli. A jednocześnie uświadamia sobie, że przestaje pasować do nowego świata. Mirren stworzyła wspaniałą kreację, bez której trudno byłoby sobie film Frearsa wyobrazić.

– W czasie zdjęć całą garderobę miałam obwieszoną fotografiami królowej, na okrągło oglądałam taśmy i analizowałam jej portrety. Starałam się nie tylko podchwycić sposób zachowania, chodzenia, trzymania głowy, ale także zrozumieć jej osobowość – mówiła aktorka. – I pomyślałam, że Elżbieta II jest postacią z pierwszych stron gazet, ale tak naprawdę bardzo niewiele o niej wiemy. Zrozumiałam, że nie zagram Elżbiety II, lecz moje wyobrażenie o niej.

Za tę rolę dostała Oscara i wszystkie inne możliwe nagrody. A w następnych latach Helen Mirren niemal nie schodziła z planu. Stała się specjalistką od grania autentycznych postaci i kobiet skrywających w sobie tajemnicę, jak bohaterka „Długu" Rachel Singer, w Izraelu uchodząca za żywą legendę. W 1965 roku, razem z dwoma innymi agentami Mosadu, wytropiła i zlikwidowała zbrodniarza wojennego, „chirurga z Birkenau". Na początku filmu, gdy córka promuje książkę o niej, kamera pokazuje twarz Racheli. Nie ma na niej radości. Raczej zażenowanie i zakłopotanie.

John Madden zrobił remake izraelskiego obrazu „Ha-hov", opowieść o milczeniu i poczuciu winy tkwiącym w człowieku przez lata. Tajemnicę Rachel Singer twórcy zdradzają widzowi już w pierwszych scenach filmu. W rzeczywistości nazistowski zbrodniarz, choć ranny, zdołał uciec trójce agentów. Młodzi ludzie ukryli ten fakt. Jak wówczas myśleli – „dla dobra ojczyzny", żeby ich rodacy wierzyli, że zło zostało ukarane. Ale po latach przeszłość wraca, może zburzyć życie. Młodą Rachel z lat 60. grała Jessica Chastain, ale to twarz Mirren się z tego filmu pamięta.

„Drzwi" Istvana Szabo też oparte były na prawdziwej historii. Ich akcja toczyła się na Węgrzech w latach 60. Bohaterka Mirren, stara dziwaczka, mieszka w skromnym baraku. Ma mocny charakter i cięty język. Zajmuje się kotami, na które przelewa wszystkie uczucia. Nikt nigdy nie przekroczył drzwi jej mieszkania, a w okolicy mówi się, że może w nim trzymać przedmioty zagrabione w czasie wojny żydowskiej rodzinie. To tylko plotki, jednak nie ulega wątpliwości, że kobieta walczy z własnymi demonami i pamięcią, która nie pozwala zaleczyć starych ran albo wyrzutów sumienia.

– Rola w „Drzwiach" była jednym z największych wyzwań w moim życiu zawodowym – mówiła Helen Mirren. – Czułam na sobie dużą odpowiedzialność. Zagrałam w filmie węgierskim, którego reżyser opowiadał historię osadzoną w historii wschodniej Europy. Jej korzenie sięgały II wojny światowej i czasów komunizmu.

W tym filmie Helen Mirren wystąpiła bez makijażu. – Bardzo to wygodne, bo przygotowania do zdjęć trwają pięć minut – śmiała się. Jej bohaterka była szorstka. Przyzwyczaiła się do samotności i nikogo nie chce wpuszczać do swojego życia. Ale tkwi w niej tęsknota za bliskością, może dzieckiem, którego nie miała. To były wielkie kreacje, stworzone w kinie artystycznym, ale aktorka nie unika komercji, dobrze czuje się w kinie gatunkowym. A pytana o swoją najważniejszą rolę odpowiada: – Jeszcze przyjdzie.

Szczęśliwa pani z sekatorem

W wywiadach Mirren nie ukrywa, że jest osobą szczęśliwą, także w życiu prywatnym. Od lat związana jest z reżyserem Taylorem Hackfordem. Spotkali się podczas zdjęć do „Białych nocy" w 1985 roku, 12 lat później wzięli ślub. – Kiedy nie jesteśmy razem, tęsknię za Taylorem. Nie chodzi o to, że nie umiem bez niego żyć. Umiem. Ale Taylor jest piękną częścią mojego świata. Zwłaszcza że nie dane mi było mieć dzieci.

W wolnych chwilach uprawia ogródek. – Jestem panią z sekatorem – śmieje się. Mają z Hackfordem dom we Włoszech, które kocha. Także za brak pruderii i kompleksów. – Uwielbiam patrzeć, jak po plaży w skąpych bikini przechadzają się tam kobiety w różnym wieku, o różnych kształtach i rozmiarach – mówi.

76-letnia Helen Mirren nie zamierza jednak spędzić reszty życia na pielęgnowaniu ogródka i opalaniu się na włoskiej plaży. Pracuje. Na maj zapowiedziana jest premiera kolejnej odsłony „Szybkich i wściekłych" (!). Poza tym wśród innych wielkich gwiazd udzieliła głosu w animacji „The One and Only Ivan", gra w komediodramacie „The Duke" Rogera Michella.

Propozycji ma dużo. Producenci zrozumieli, że społeczeństwa starzeją się, a starsi widzowie mają czas, by chodzić do kina. I chcą mieć swoich bohaterów. Amerykanie ukuli nawet termin „siwe dolary". A w Anglii przecież zawsze panował szacunek dla dojrzałych aktorek, dla Judy Dench, Charlotte Rampling, Julie Walters, Brendy Blethyn, Imeldy Staunton. Brytyjskie kino dało im szansę, bo nie odwraca się od nieszczęścia, brzydoty, starości. Reżyserzy – Stephen Frears, Mike Leigh, Ken Loach i inni – zadają trudne pytania i często patrzą na świat oczami ludzi, którzy niejedno w życiu przeszli. Udowadniają, że kino może być światem dla starszych kobiet, bo one są piękne i mądre ze swoimi słabościami, często samotnością, ze zmarszczkami wyżłobionymi przez życie, z pamięcią, wspomnieniami, a czasem również z wielką pazernością na życie.

Zmiany widać również w reklamie. Helen Mirren po siedemdziesiątce została „twarzą L'Oreala". To właśnie nowy trend w branży kosmetycznej. Firma L'Oreal podpisała też kontrakt z Diane Keaton. Kosmetyki Nars reklamuje Charlotte Rampling, Marka Jacobsa – Jessica Lange. A Mirren, podpisując kontrakt, postawiła warunek: „Żadnych retuszy, albo bierzecie mnie taką, jaka jestem, z wszystkimi moimi zmarszczkami, albo rezygnuję".

I jest przekonana, że te trendy wcale nie dotyczą przemysłu rozrywkowego czy produktów adresowanych do kobiet. To świat się zmienia. Ostatnio, po akcjach #MeToo czy #TimesUp, coraz szybciej.

– Kiedy zaczniemy zajmować wysokie stanowiska w korporacjach i stawać na czele wielkich banków, kiedy kobieta zostanie prezydentką, kiedy doświadczone, znakomite lekarki będą przeprowadzać najbardziej skomplikowane operacje, to i starsze aktorki będą dostawały ciekawe role. Kino jest przecież odbiciem świata – mówi Helen Mirren i dodaje: – Greta Garbo wycofała się z kina, gdy miała 42 lata. Ja po siedemdziesiątce stale mam apetyt na życie, na pracę i nie zamierzam się chować za ciemnymi okularami. Więc chyba idziemy w dobrym kierunku? 

Kiedyś zażartowała, że w filmie trzeba wyglądać beznadziejnie i wtedy wierzą, że jesteś świetną aktorką. Ona nigdy nie wyglądała „beznadziejnie", ale też nie jest pięknością. W młodości była dość zwyczajna: trochę zbyt pulchna blondynka, jakich wiele można spotkać na ulicach. Dziś wyszlachetniała, jako starsza pani przyciąga uwagę naturalnością i bezpretensjonalnym wdziękiem. Nie odejmuje sobie lat, nie biega do chirurgów plastycznych, nie ukrywa zmarszczek, nie powiększa ust.

Pozostało 97% artykułu
Plus Minus
Bogusław Chrabota: Dlaczego broń jądrowa nie zostanie użyta
Plus Minus
„Empire of the Ants”: 103 683 zwiedza okolicę
Plus Minus
„Chłopi”: Chłopki według Reymonta
Plus Minus
„Największe idee we Wszechświecie”: Ruch jest wszystkim!
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Plus Minus
„Nieumarli”: Noc żywych bliskich