Tour de France wyjedzie z pandemii?

Gospodarze robią wszystko, żeby pomimo koronawirusa zorganizować w tym roku Tour de France. Na razie imprezę przełożono z lipca na wrzesień, ale trudno powiedzieć, czy kolarze wystartują. Natomiast jedno jest niezmienne od ponad stu lat: dla Francji to coś więcej niż wyścig.

Publikacja: 17.04.2020 18:00

Tour de France wyjedzie z pandemii?

Foto: Alamy Stock Photo/BE&W/Jon Sparks

Faben ma kurtkę w krowie łaty, lekko pordzewiały łańcuch, złoty dzwonek i kask ze strzykawkami imitującymi rogi. – Jestem na trasie piąty raz. Przebieram się i przychodzę zawsze, kiedy kolarze są w okolicy – mówi.

Stoi przy skrzyżowaniu w tłumie ludzi. Są rozkrzyczane dzieci, pary piknikujące na kocach, dwóch seniorów bez koszulek na krzesełkach wędkarskich. Skrzyżowanie z dwóch stron blokują ciągniki. W oddali widać kolarzy, którzy za chwilę przemkną obok widzów. Pięć sekund – tak długo będą ich widzieć. – Jest środek lata, a my mamy tu karnawał – mówi Nicholas, który w miasteczku startowym kroi gościom lokalne sery i mięsa. – Pierwszy raz w dziejach naszego Dole mamy tu start wyścigu. Przyszli wszyscy mieszkańcy, gościmy przecież najlepsze sportowe wydarzenie na świecie!

Tour de France co roku odwiedza ponad 500 miast. Promocja kosztuje, organizacja startu lub mety to dla władz miejskich wydatek kilkudziesięciu tysięcy euro. Warto, bo transmisja z wyścigu dociera do 190 krajów. Wielka Pętla (La Grande Boucle – tak też mówi się o wyścigu) coraz częściej rusza wprawdzie za granicę, kolarzom zdarzało się przejeżdżać przez Niemcy, Belgię, Holandię, a nawet Wielką Brytanię, ale wciąż ważniejsze jest to, że obok Brukseli, Londynu czy Monako peleton zatrzymuje się także w mającym tysiąc mieszkańców Valloire.

Kilka lat temu, podczas kampanii prezydenckiej, Nicolas Sarkozy i François Hollande mieli wskazać najważniejsze wydarzenia sportowe we Francji. Obaj umieścili w swoim zestawieniu Wielką Pętlę. Pierwszy przyznał nawet, że jako dziecko marzył o wygraniu wyścigu, najlepiej po samotnej wspinaczce na szczyt l'Alpe d'Huez (1850 m n.p.m.), gdzie zwyciężali kiedyś kolarze legendarni – Amerykanin Lance Armstrong i Włoch Marco Pantani.

Dziurawa fabuła

Wielkie ściganie dookoła Francji wymyślił Henri Desgrange – były kolarz i wydawca gazety „L'Auto", poprzednika dzisiejszej „L'Equipe". Nowa impreza miała walczyć o miejsce w sercach kibiców z promowanymi przez konkurencję wyścigami Paryż–Brest (mecenasem był „Le Petit Journal") i Bordeaux – Paryż („Le Velo"). Relacja między gazetą i rywalizacją kolarzy okazała się symbiozą idealną. Tak jak na początku XX wieku rósł we Francji rynek prasy sportowej, tak samo rozwijała się Wielka Pętla. Nakład „L'Auto" w 1902 roku wynosił 25 tysięcy egzemplarzy. Trzy dekady później, podczas 27. edycji Tour de France, każdego dnia z drukarni wyjeżdżało w kraj 854 000 egzemplarzy dziennika. Francuzi codziennie biegli do kiosku i siadali do czytania relacji ze zmagań kolarzy.

Początkowo informacje, z których korzystali dziennikarze opisujący wyścig, były skromne. Dziurawa fabuła wymagała twórczego wypełnienia, co sprzyjało mitologizowaniu narracji. Relacje były kwieciste, uczestnicy – wielcy, przyroda – groźna. Na trasę wyruszali śmiałkowie, którzy każdego dnia stawiali czoła własnym słabościom oraz nadludzkim wyzwaniom uosabianym przez górskie szczyty. Wyścig przez wiele lat miał formę gazetowej powieści w odcinkach, był namiastką narodowej epopei. Emocjonował, angażował, leczył poranione wojennymi przeżyciami dusze oraz budował narodową dumę. Epickość Wielkiej Pętli jako pierwszy zdefiniował francuski krytyk i eseista Roland Barthes. Już pół wieku temu zestawił ten wyścig z „Pieśnią o Rolandzie" oraz opowieściami o Rycerzach Okrągłego Stołu.

Tour de France zaspokajał potrzebę wielkich przeżyć w codzienności i reprezentował utopię, w której zarówno stosunki pomiędzy człowiekiem i naturą, jak i między samymi ludźmi „uzyskiwały formę starcia herosów". Każdy etap był jednocześnie drogą krzyżową oraz wyprawą Argonautów; walką człowieka z samym sobą oraz przyrodą.

Kolarze w zbiorowej wyobraźni często stawali się uosobieniem określonych cech. Lance Armstrong – zanim okazał się dopingowym oszustem, modelowym czarnym charakterem – reprezentował niezłomność człowieka, który pokonał raka i wszedł na sportowy Olimp. Irlandczyk Stephen Roche był wiecznie elegancki (jest taki do dziś, gdy podczas wyścigu opiekuje się gośćmi jednego ze sponsorów), a Francuz Raymond Poulidor – wiecznie drugi. Ludwik Stomma w tekście „Po co nam Francja?" zauważył, że kiedy premier Jean-Pierre Raffarin mówi o sobie, że „jest z natury poulidorien", nie trzeba niczego dodawać ani tłumaczyć. Oznacza to, że woli grać pozornie drugie role, niż być na pierwszej linii i w światłach jupiterów.

Belga Eddy'ego Mercxa nazywano kanibalem, bo miał niezaspokojony głód zwyciężania i „pożerał" rywali na trasie. Francuz Laurent Fignon był z kolei inteligentem, który jeździł w okularach korekcyjnych i reprezentował kolarstwo obliczone na efektywność, wyjęte raczej z arkusza kalkulacyjnego niż z epopei. Zwyciężał, ale kiedy walczył na trasie, rodacy woleli raczej dopingować zagranicznych rywali. W sukcesach mieszczucha z dobrego domu nie było nic romantycznego.

Sposób odbioru Wielkiej Pętli przez lata ewoluował – od drukowanej w prasie powieści w odcinkach do telewizyjnego serialu. To naturalne, bo odbiorcami rządzą wciąż te same namiętności – przywiązujemy się do bohaterów, lubimy linearne narracje i powroty do dobrze znanego świata – zmienia się tylko medium. Dziś kibice nie muszą już pędzić rano do kiosku po kolejny numer „L'Equipe", wystarczy pilot do telewizora. Ubiegłoroczna edycja wyścigu to ponad 100 godzin transmisji oraz 38-procentowy udział w widowni (średnia 3,7 mln oglądających) we francuskiej telewizji.

Z rowerem na plecach

Zawodnicy podczas pierwszych wyścigów na początku XX wieku w ciągu miesiąca pokonywali trasę liczącą ponad 5 tysięcy kilometrów. Etapy odbywały się zazwyczaj co drugi dzień, uczestnicy za każdym razem spędzali na siodełku po kilkanaście godzin. Dało się w nich dostrzec zarówno szaleńców wyjętych z ery romantyzmu, jak i sławiących ruch, energię oraz odwagę futurystów.

Rok po tym jak w paryskim „Le Figaro" Tommaso Marinetti i Umberto Boccioni opublikowali „Manifest futuryzmu", kolarze pierwszy raz wspinali się w Pirenejach na Tourmalet (2115 m n.p.m.). Francuz Octave Lapize, który na szczyt wdrapał się najszybciej, wydyszał do organizatorów: „Mordercy! Przeklęci mordercy!". Tylko jeden uczestnik – jego rodak Gustave Garrigou – pokonał cały podjazd, jadąc. Inni w najtrudniejszych momentach prowadzili rowery albo nieśli je na plecach. Zwycięzcy wyścigów urastali do miana bohaterów. Triumfator klasyfikacji generalnej z 1907 i 1908 roku Lucien Petit-Breton występował na plakatach Peugeota razem z Napoleonem.

Mit heroizmu umacniało zagrożenie. Pierwszą ofiarą Wielkiej Pętli był Hiszpan Francisco Cepeda, który w 1935 roku podczas zjazdu z Galibier miał śmiertelny wypadek. 32 lata później, podczas wspinaczki na Mont Ventoux, zmarł Brytyjczyk Thomas Simpson. Sekcja zwłok wykazała, że przyczyną dramatu było połączenie ekstremalnego wysiłku z alkoholem i amfetaminą. W 1995 roku poważny uraz głowy po kraksie doprowadził do śmierci Włocha Fabio Casartelliego.

Ewolucja sprzętu sprawiła, że dziś kolarze na zjazdach rozwijają prędkości ekstremalne, sięgające nawet 100 km/h. Obowiązkowe kaski – w czasach Casartelliego ich nie było – ograniczyły ryzyko tragicznych wypadków. Wielomiejscowe złamania, rozbite twarze i pęknięte obojczyki to jednak wciąż codzienność peletonu.

Dziś zamiast romantyków – wielbicieli brawury, na trasę ruszają raczej ludzie maszyny. Dwa lata temu Team Sky podzielił się z BBC planem wyścigowym czterokrotnego zwycięzcy Tour de France Christophera Froome'a. Brytyjczyk każdego dnia miał precyzyjnie określony skład posiłków, czas dostarczenia do organizmu konkretnych składników odżywczych oraz moc, którą miał generować na rowerze podczas kolejnych fragmentów etapu. To pewien kontrast w zestawieniu z opowieściami Czesława Langa, który kiedyś podczas wyścigu zatrzymał się i zjadł wyrwaną z pola brukiew.

Bywało, że kolarze spali w internatach i salach gimnastycznych, Henrykowi Charuckiemu zdarzało się podczas wyścigów nocować w klasztorze. Dziś najlepsi mają do dyspozycji nie tylko pięciogwiazdkowe hotele, ale i futurystyczne autobusy wyposażone w kuchnie, prysznice oraz stoły do masażu.

Wyścig ewoluuje wraz z rozwojem technologii, ale nie zmienia się jedno – fani wciąż mają bohaterów na wyciągnięcie ręki. Podczas Tour de France każdy może zobaczyć z bliska krople potu na ich twarzach, pobiec chwilę obok roweru lidera. Żaden sport nie jest tak blisko kibica jak kolarstwo.

Święto prowincji

Cały kraj śledzi zmagania kolarzy za pośrednictwem mediów, a transmisja to zaproszenie do poznawania Francji. Trasa co roku jest inna, ale zawsze malownicza. Na globalny wymiar Tour nakłada się właśnie jego lokalność, wyścig to za każdym razem święto prowincji. Startowi często towarzyszą imprezy, pikniki i koncerty. Tłumy są też na trasie. Podczas etapów górskich charakterystycznym elementem telewizyjnych kadrów jest rząd kamperów na poboczach dróg. Nie brakuje fantazyjnie przebranych szaleńców, którzy – ku irytacji zawodników – biegną przy ich boku, pokrzykują, próbują popchnąć, poklepać po plecach.

Inaczej jest na nizinach. Nie brakuje koców piknikowych, krzesełek wędkarskich, zdarzają się suto zastawione stoły tuż przy szosie. Przejazd kolumny wyścigu to często pretekst do spotkania: posiłku na świeżym powietrzu, wypicia lampki wina. Każdy kibic uczestniczy w Wielkiej Pętli na własnych zasadach.

Myli się ten, kto uważa, że Tour de France to tylko przejazd kolarzy. Peletonowi towarzyszy nie tylko ogromna flota samochodów – sędziowie, ekipy techniczne, autobusy zespołów – ale też karawana. To kilkunastokilometrowy sznurek fantazyjnych pojazdów (jest i popiersie kolarza, i gigantyczna paczka frytek) przygotowanych przez sponsorów wyścigu, objazdowa wersja karnawału w Rio.

Jej przejazd trwa 45 minut. 600 osób obsługujących karawanę tylko w 2016 roku rozdało kibicom 14 milionów upominków. Według oficjalnej strony internetowej wyścigu 47 procent widzów pojawiających się na trasie Tour de France po raz pierwszy przychodzi tam właśnie po to, żeby zobaczyć przejazd karawany, a nie kolarzy.

Francuzi chcą wyścigu także w tym roku. Nie brakuje głosów sugerujących organizację Wielkiej Pętli nawet bez udziału kibiców, jako widowiska ściśle telewizyjnego. Tego nie wyobrażają sobie jednak ani przedstawiciele miast-gospodarzy, ani organizatorzy. – Tour to Francja i na pewno nie odbędzie się przy zamkniętych drzwiach – mówi dyrektor wyścigu Christian Prudhomme.

Epidemia koronawirusa sprawiła, że w ciągu ostatnich tygodni odwołano na świecie kilkadziesiąt wyścigów. Zawodnicy tylko trenują, niektórzy w domach. Menedżerowie liczą finansowe straty, straszą obniżkami pensji, wysyłają na przymusowe urlopy pracowników i z trudem próbują łatać budżety. Presja finansowa jest ogromna, a Tour de France stanowi nawet 40–45 procent wartości marketingowej całego kolarstwa.

Wyścig byłby też kołem zamachowym dla stojących na skraju bankructwa hotelarzy i restauratorów. Trudno dla nich o lepszą okazję do wyjścia z kryzysu niż Wielka Pętla. Widok kolorowej karawany po raz 107. przemierzającej krajowe szosy dałby też nadzieję Francuzom – a może i wszystkim kibicom sportu – że niedługo znowu będzie normalnie. 

Faben ma kurtkę w krowie łaty, lekko pordzewiały łańcuch, złoty dzwonek i kask ze strzykawkami imitującymi rogi. – Jestem na trasie piąty raz. Przebieram się i przychodzę zawsze, kiedy kolarze są w okolicy – mówi.

Stoi przy skrzyżowaniu w tłumie ludzi. Są rozkrzyczane dzieci, pary piknikujące na kocach, dwóch seniorów bez koszulek na krzesełkach wędkarskich. Skrzyżowanie z dwóch stron blokują ciągniki. W oddali widać kolarzy, którzy za chwilę przemkną obok widzów. Pięć sekund – tak długo będą ich widzieć. – Jest środek lata, a my mamy tu karnawał – mówi Nicholas, który w miasteczku startowym kroi gościom lokalne sery i mięsa. – Pierwszy raz w dziejach naszego Dole mamy tu start wyścigu. Przyszli wszyscy mieszkańcy, gościmy przecież najlepsze sportowe wydarzenie na świecie!

Pozostało 92% artykułu
Plus Minus
Bogusław Chrabota: Dlaczego broń jądrowa nie zostanie użyta
Plus Minus
„Empire of the Ants”: 103 683 zwiedza okolicę
Plus Minus
„Chłopi”: Chłopki według Reymonta
Plus Minus
„Największe idee we Wszechświecie”: Ruch jest wszystkim!
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Plus Minus
„Nieumarli”: Noc żywych bliskich