Drugiego lutego 1942 r. na oddziale psychiatrycznym więziennego szpitala konał człowiek. Umierał z głodu. Jego leżące na pościeli ciało było tak lekkie, że prawie nie uginało sprężyn żeliwnego, odrapanego łóżka. Oczy, zazwyczaj bystro patrzące – znamy ze zdjęć to spojrzenie – zasnuła mgła. Usta nie poruszały się, a na wymrożonych okiennych szybach nie osiadała już para jego oddechu. Zapewne nie widział nawet ostrego światła dnia, które wpadało przez okno od strony Newy. Więzienie, w którym dokonywały się ostatnie chwile skazańca, to słynne Kriesty w Leningradzie. Kriesty znaczy po polsku krzyże.
Był sam. Nikt z personelu nie zaglądał do jego klitki, bo i po co? Lekarstw w szpitalu nie było, nie było czym karmić pensjonariuszy. Nie jedli też ludzie zamknięci w masywnych czerwonych murach bloków więziennych, podobnie zresztą jak strażnicy, lekarze, pielęgniarze i salowe. Luty tego roku zapisany zostanie później jako najcięższy miesiąc głodowej blokady miasta. Na ulice wróciły widoki doskonale znane starszym leningradczykom, tym, którzy pamiętali podobnie surową zimę roku 1919. Jak wtedy wzdłuż „prospektów" snuły się ciemne, przygarbione sylwetki, ciągnące za sobą zbite z lichych desek trumny ze zwłokami najbliższych. Była cisza, tylko śnieg skrzypiał pod płozami sanek. W 1919 r. ludzie jedli padłe konie, teraz jednak było jeszcze gorzej, bo zamiast koni ludzie jedli ludzi.
Wszyscy wiedzieli więc, że pobyt w samotnej celi więziennej psychuszki dla człowieka, który i tak nie dojadał już od kilku lat, oznaczać może tylko jedno: że człowiek ten nie wyjdzie stąd żywy. Dlatego Daniił Juwaczow-Charms skonał w samotności, choć był pisarzem i poetą znanym całemu Leningradowi.
Aresztowano go 25 sierpnia 1941 r. za „szerzenie nastrojów defetystycznych", jak głosił akt oskarżenia. W sowieckim mieście, które ledwie za kilka dni miało zostać zamknięte szczelnym pierścieniem niemieckiego oblężenia, za coś takiego od razu szło się pod ścianę plutonu egzekucyjnego. Dlatego Charms próbował się ratować, symulując chorobę psychiczną. Chodził po celi z nakrytą głową, tłumacząc, że nie chce, aby postronni widzieli jego myśli. Uwierzono w to szaleństwo, bo zawsze uchodził za dziwaka. Kto zresztą tamtej leningradzkiej zimy mógł powiedzieć o sobie, że czuje się normalnie? I czy dla kogokolwiek miało to znaczenie?
Antychuligan
Charms to pseudonim, którym posługiwał się od lat 20. Sam poeta traktował to jako człon nazwiska, tak też przedstawiał się ludziom, a także władzom, w licznie wypełnianych ankietach i formularzach. Słowo to widnieje również w jego dossier z kartoteki śledczej. Pochodzić miało z języka angielskiego od czasownika „to charm" – oczarowywać. Ale podobno też od „to harm" – szkodzić. Juwaczow widział w tym pewną dwoistość własnego losu: we własnych oczach był zawsze wybrańcem Parnasu, ale też człowiekiem naznaczonym fatalnym stygmatem.