Nie tylko Billie Jean King. Jak się zaczęła równość w tenisie

Mija pół wieku od chwili, gdy kobiecy tenis rozpoczął drogę do równouprawnienia. Zaczęło się od twardej nowojorskiej prawniczki, dziewiątki odważnych pań, reklamy damskich papierosów i kontraktów zawodowych za jednego dolara.

Publikacja: 22.05.2020 18:00

Billie Jean King (z lewej) i Rosemary Casals to pionierki walki o finansowe równouprawnienie kobiet

Billie Jean King (z lewej) i Rosemary Casals to pionierki walki o finansowe równouprawnienie kobiet w tenisie. Na zdjęciu podczas deblowego meczu w Wimbledonie w roku 1967

Foto: ASSOCIATED PRESS/EAST NEWS

Na początku lat 70. tenis w zachodnim świecie rozkwitał. Ogłoszony dwa lata wcześniej początek tzw. ery open oznaczał oficjalne płacenie mistrzom i mistrzyniom rakiety za pracę (nieoficjalnie wynagradzano ich od lat). Był to czas narodzin nowych gwiazd, które pojawiały się na okładkach popularnych magazynów, w reklamach prasowych i telewizyjnych. Urok tenisa przemawiał do publiczności, sponsorów i mediów, ale w latach pionierskich zdecydowanie bardziej zyskiwali na tym mężczyźni.

Początek ery open nie oznaczał bowiem równego startu dla kobiet i mężczyzn. Różnice finansowe były widoczne od razu – za wygranie w 1968 roku Wimbledonu Rod Laver wziął 2000 funtów, Billie Jean King – 750. Z czasem było tylko gorzej. Panie z początku były entuzjastyczne, bo bardzo chciały się wyrwać z amatorskiej rzeczywistości: braku pieniędzy, szatni, bufetu, podróży metrem z torbami pełnymi mokrych ubrań. Wciąż startowały w drugiej lidze: rzadziej, w mniejszych miastach, za skromniejsze premie, na bocznych kortach, często bez trybun, kamer i rozgłosu. To oczywiste, że zabierały głos w tej sprawie, ale miały przeciw sobie także media.

Zderzenie ze ścianą

Punktem zwrotnym w tej coraz bardziej napiętej sytuacji stało się ogłoszenie, że w prestiżowym jesiennym turnieju Pacific Southwest Open '70 w Los Angeles (odbywającym się zaraz po wielkoszlemowym US Open) mistrz miał otrzymać 12 500 dolarów, a najlepsza z pań ponad osiem razy mniej – 1500. Premie dla kobiet zapewniano dopiero od ćwierćfinałów.

Oburzone takim podejściem bardziej zadziorne tenisistki chciały od razu dyskutować z dyrektorem turnieju, znanym od lat promotorem zawodowego tenisa Jackiem Kramerem, ale zderzyły się ze ścianą.

– Mogą zbojkotować grę, przekażę ich premie mężczyznom – miał krótko odpowiedzieć Kramer i zamknął dyskusję.

Sfrustrowane taką postawą panie dostały jednak istotne wsparcie. Zapewniła je Gladys Heldman, miłośniczka tenisa, prawniczka z Nowego Jorku, z dyplomami uniwersytetów Stanforda i Berkeley, która w 1953 roku z pasją i talentem zaczęła wydawać „World Tennis". Magazyn szybko stał się anglojęzyczną biblią tego sportu – oprócz wyników i portretów gwiazd zajmował czytelników sprawami wokółtenisowymi, także takimi, które miały wymiar społeczny i polityczny.

Pani Heldman angażowała się także w konkretne sprawy – pomagała kontuzjowanym zawodniczkom, aranżowała kontakty międzynarodowe (w 1962 roku wynajęła samolot, aby 12 europejskich tenisistek mogło przylecieć na turnieje do USA), wreszcie wzięła się do organizacji turniejów. W 1969 roku zdołała przeprowadzić trzy skromne, ale wyłącznie kobiece, imprezy w Filadelfii, Nowym Jorku i Dallas. Nawet Kramer wysoko cenił intelekt i sprawność działania Gladys Heldman. Potrafiła ona także budować dobre relacje ze sporą grupą znaczących postaci amerykańskiego biznesu, wśród których bardzo wpływową osobą był Joseph (Joe) Cullman III, dyrektor potężnego koncernu tytoniowego Philip Morris, człowiek, który w 1968 roku pomógł w zorganizowaniu ogólnokrajowej transmisji telewizyjnej z US Open na kortach Forest Hills przez stację CBS w zamian za reklamę papierosów Marlboro.




Długa droga

Ważny dla sprawy okazał się fakt, że w 1968 roku firma Cullmana wprowadziła na rynek papierosy damskie Virginia Slims. W wielu amerykańskich domach rozbrzmiewała z tej okazji reklama z zakorzenionym potem w kulturze masowej hasłem: „You've come a long way, baby" (Przebyłaś długą drogę, kochanie).

W ciągu następnych dwóch lat reklamy Virginia Slims były w Ameryce wszechobecne. Jednak 1 kwietnia 1970 roku prezydent Richard Nixon podpisał ustawę zakazującą reklam papierosów w telewizji i radiu. Przepisy miały obowiązywać od początku następnego roku kalendarzowego, zatem producenci papierosów, także Philip Morris, mieli tylko kilka miesięcy na zastanowienie, jak skutecznie docierać z promocją nowej marki do młodych, wyzwolonych kobiet.

Wtedy z prostą podpowiedzią zjawiła się Gladys Heldman: – Można to zrobić poprzez damski tenis. Najpierw jednak spotkała się z trójką tych, które najgłośniej mówiły o gorszym traktowaniu kobiet w świecie tenisa: Billie Jean King, Rosemary (Rosie) Casals i Nancy Richey. Podczas US Open 1970 wspólnie ustaliły, że damskiej części turnieju Pacific Southwest Open nie będzie, w zamian w tym samym tygodniu zorganizowany zostanie ośmioosobowy turniej wyłącznie dla pań: Houston Women's Invitational. Znana ze skrótowego języka pani Heldman mówiła: – Dziewczyną zrobią „girlcott" (by nie rzec „boycott").

Intryga, jaką wówczas zawiązano, była złożona. Tenisistki chętne do gry w Houston stanęły najpierw przed problemem, czy amerykański związek tenisowy (wtedy United States Lawn Tennis Association – USLTA, dziś USTA) zgodzi się na ich rywalizację.

Ponieważ istniało uzasadnione przypuszczenie, że zgody nie będzie, nad uczestniczkami turnieju w Teksasie zawisła groźba kar za niesubordynację, w tym pozbawienie prawa startu w prestiżowych imprezach Wielkiego Szlema, łącznie z Wimbledonem, i utraty miejsca w rankingu.

Panie zastanawiały się także, czy oddzielny start w Houston ma być tylko jednorazowym protestem, czy też może początkiem cyklu turniejów. W pewnej chwili otrzymały od działacza USLTA propozycję, by ich teksański turniej był oficjalnie imprezą amatorską, z premiami wypłacanymi wyłącznie pod stołem, tak jak to bywało przed 1968 rokiem. Nie zgodziły się. „Wiedziałyśmy, że zaczęłyśmy hazardową grę. Wielu tenisistów mówiło nam, że jesteśmy głupie i nigdy nie odniesiemy sukcesu. I jeśli nam się nie uda, staniemy w obliczu wyjątkowego upokorzenia..." – wspominała w biografii tę chwilę Billie Jean King.

Jednak bojowe panie naprawdę przecierały nową drogę kobiecego tenisa i rozpoczęły coś, co Gladys Heldman zręcznie nazwała Women's Lob na wzór Women's Lib, od zapoczątkowanego w końcu lat 60. feministycznego ruchu wyzwolenia kobiet.

Fifka i rakieta

Sprawie pomogło także nieformalne badanie rynku przeprowadzone przez Ceci Martinez, młodą profesjonalistkę z San Francisco, która wspólnie z deblową partnerką Esme Emanuel z RPA rozdała kwestionariusze uczestnikom US Open z pytaniem, czy zapłaciliby za oglądanie turnieju tenisowego tylko dla kobiet. Deblistki otrzymały 278 odpowiedzi, ponad połowa mężczyzn i dwie trzecie kobiet było na tak. Następnego dnia wyniki ankiety opisał Neil Amdur w „The New York Times".

W tym momencie Gladys Heldman i Joe Cullman dostali potwierdzenie podpowiedzianego przez intuicję rozwiązania dla przyszłej promocji papierosów Virginia Slims: trzeba to zrobić poprzez grupę kobiet sportowców (szkodliwość palenia jeszcze nie była w tamtych czasach traktowana całkiem serio). Skoro szybko zbliżał się zakaz nadawania bezpośrednich reklam w stacjach radiowych i telewizyjnych, to czemu nie rozważyć zainwestowania w damski turniej tenisowy?

Jeśli nawet kilka pań miało mieszane uczucia w kwestii współpracy z producentem wyrobów tytoniowych, to poczucie odrzucenia i ciągłego lekceważenia przez świat męskiego tenisa było tak duże, że trudno im się było krzywić na sponsorowanie przez bardzo mocną firmę, mającą duży i doświadczony zespół specjalistów od wizerunku. Zapewniającą też wszystko co ważne w promocji i marketingu: od turniejowych bannerów i logo (zgrabna dziewczyna na wysokich obcasach z rakietą w jednej ręce i długą fifką z papierosem w drugiej) po sesje fotograficzne i komunikaty prasowe, a nawet indywidualne ubiory stworzone na tę okoliczność przez Teda Tinlinga – barwną postać tamtych lat.

Tinling był tenisistą, sędzią tenisa, weteranem wojennym, brytyjskim szpiegiem, prowokacyjnym projektantem mody sportowej, przyjacielem wielu znanych tenisistek i pisarzem.

Po wyłożeniu przez firmę Philip Morris dodatkowych 2500 dolarów (5000 dała Gladys Heldman) planowany turniej zmienił nazwę z Houston Women's Invitational na Virginia Slims Invitational. To dziś marketingowe abecadło, lecz wówczas dopiero uczono się tego, co obecnie nazywamy marketingiem wydarzeń sportowych.

Pozostało zrobić ostatni ruch: zdjęcie dziewięciu pań z banknotami jednodolarowymi w dłoniach do dziś pozostaje najlepiej pamiętanym symbolem tamtego przełomu, jednego z najbardziej znaczących w historii sportu. Tak jak inni ambitni tenisowi promotorzy, George MacCall i Lamar Hunt, którzy ograniczali do zera wpływ amatorskich stowarzyszeń tenisowych, podpisując z graczami kontrakty profesjonalne, również pani Heldman zdecydowała się na ten wybieg wobec USLTA i podpisała 23 września 1970 roku zawodowe kontrakty z każdą z dziewięciu pań, które zgłosiły się do gry w Houston Rocket Club. Wartość umowy była symboliczna: 1 dolar.

Tak pojawiła się „Original 9" – „Oryginalna dziewiątka" gniewnych kobiet, które na zawsze zmieniły tenis. Do Billie Jean King, Rosie Casals i Nancy Richey doszły jeszcze cztery Amerykanki: Julie Heldman (córka Gladys), Valerie Ziegenfuss, Kristy Pigeon i Jane „Peaches" Bartkowicz, oraz dwie Australijki: Judy Dalton (z domu Tegart) i Kerry Reid (z domu Melville).



„Stara dama"

Napęd tej grupie dawała oczywiście Billie Jean King, nazywana czule starą damą, choć miała wtedy niespełna 27 lat i wcale nie była najstarsza z dziewiątki. Miała posłuch, bo prowadziła na listach rankingowych singla i debla, sporo już wygrała, ale największe sukcesy wciąż miała przed sobą, tak samo jak wygrany „Mecz płci" z Bobbym Riggsem i założenie Women's Tennis Association (WTA) w 1973 roku. „Wiedziałyśmy tyle, że przyszłość zapewni nam stały cykl turniejów lub przynajmniej dłuższa seria. Nie miałyśmy pojęcia, co się stanie, miałyśmy jednak marzenia i wizję przyszłości" – pisała King we wspomnieniach.

Rosie Casals, nr 3 na świecie w 1970 roku, też nie wiedziała, że w deblu wygra w sumie 112 turniejów, w tym pięć razy Wimbledon. – Najbardziej ryzykowną częścią planu było to, że groził nam zakaz startów w Wielkim Szlemie. Innych niebezpieczeństw nie było, bo i tak grałyśmy na peryferiach tenisa męskiego, nie miałyśmy wiele do stracenia. Nie chodziło nam tylko o pieniądze, ale też o uznanie, o miejsce do gry i uczciwy zarobek za to, co robimy naprawdę dobrze – mówiła Casals w wywiadach.

Nancy Richey w tamtej chwili była już dwukrotną mistrzynią Wielkiego Szlema (Australian Open 1967 i Roland Garros 1968 – pierwszy turniej ery otwartej). Julie Heldman także była jedną z najlepszych rakiet USA, nr 5 na świecie w 1969 roku, i, jak koleżanki, czuła rosnące napięcie, jakby wiedziała, że życie każdej z nich zostanie przewrócone do góry nogami.

Poszukiwacze polskich śladów w rozwoju kobiecego tenisa powinni być zadowoleni, gdyż w walecznej grupie była także Jane Bartkowicz, zwana od młodości Peaches, dumna ze słowiańskich korzeni córka Polaka i Rosjanki. Rodzice w 1948 roku przenieśli się z Niemiec do USA i zamieszkali w Hamtramck w stanie Michigan.

Mała Jane została juniorską mistrzynią Wimbledonu w 1964 roku. Cztery lata później grała z sukcesami w turniejach pokazowych podczas igrzysk w Meksyku. Przed przystąpieniem do „Original 9" miała też duży wkład w zdobycie przez USA Pucharu Federacji w 1969 roku, razem z King zdobyły decydujący punkt w deblu przeciwko Angielkom.

Jako tenisistka zawodowa Bartkowicz wygrała 14 turniejów, pokonała niejedną mistrzynię wielkoszlemową, była w szczycie kariery ósma na świecie. Koledzy z klubu w Hamtramck pamiętają jej oburęczny bekhend (wtedy jeszcze rzadkość) i lokalne rekordy (ponoć wciąż niepobite) w odbijaniu piłki o ścianę treningową: 1775 bezbłędnych forhendów i 980 wolejów.



Polski ślad

Za te i inne zasługi panna „Peaches" Bartkowicz została wprowadzona do Galerii Sław stanu Michigan i USTA/Środkowego Zachodu. Dekadę temu została wyróżniona w ten sam sposób przez Polsko-Amerykańską Narodową Galerię Sław Sportu. Przed nią ten zaszczyt spotkał tylko jednego tenisistę polskiego pochodzenia, dwukrotnego mistrza Roland Garros i US Open w latach 40. Franka Parkera, czyli Franciszka Andrzeja Pajkowskiego.

Gdy Bartkowicz pojawiła się w „Original 9", miała 21 lat i, jak koleżanki, od razu otrzymała zakaz startów w turniejach amatorskich, Pucharze Wightmana (czyli w meczach USA – Wielka Brytania) i Pucharze Federacji. Czynną karierę skończyła szybko, poświęciła się potem nauczaniu i promocji tenisa kobiecego. Zagrała także kilka razy w Polsce.

W wywiadach dotyczących wydarzeń 1970 roku zawsze podkreślała rolę Gladys Heldman. – Nie obawiałam się zbytnio decyzji, bo wiedziałam, że stoi za nami ona: właścicielka pisma tenisowego, zdeterminowana kobieta, także matka Julii. Byłam pewna, że wie, co robi. Zdawałam sobie sprawę, że na dłuższą metę nasze działanie może spowodować efekt domina i przyniesie korzyści wszystkim – mówiła.

Najmłodszą w dziewiątce była 20-letnia Kristy Pigeon, wtedy z juniorskimi tytułami mistrzyni US Open i Wimbledonu w dorobku. Chodziła do szkół w Oakland i Berkeley, w których promowano wartości feministyczne. – Myślę jednak, że wczesne feministki nie podchodziły do kwestii równouprawnienia z właściwej strony. Sądzę, że to my, tenisistki, zrobiłyśmy większy szum, to nam udało się pokazać, że w sporcie jesteśmy tak samo interesujące jak mężczyźni. To był bardziej skuteczny sposób osiągania równości płci – stwierdziła po latach.

Niewiele starsza Valerie Ziegenfuss pamięta, że wszystkie pionierskie działania ich grupy po prostu jej się podobały, bo choć późniejszych obowiązków było wiele, także promocyjnych, to przecież młodym dziewczynom połączenie ulubionego sportu z modą i sesjami fotograficznymi musiało dawać satysfakcję.

Kerry Melville Reid w 1970 roku też była bardzo młoda, miała 23 lata. Także dopiero budowała przyszłość, w której znalazły się 22 zwycięskie turnieje i trzy tytuły wielkoszlemowe w deblu. Przyleciała z Australii, bo tam również tenisistkom było znacznie gorzej niż tenisistom. Także zapłaciła początkową cenę za bunt (australijska federacja na dwa lata zdyskwalifikowała ją i Judy Dalton, zakazała także używania australijskich rakiet i butów).

Judy Tegart Dalton, najstarsza z „Original 9" (miała w chwili podpisywania kontraktu 32 lata), była doskonałą deblistką, zdobyła dziewięć tytułów w Wielkim Szlemie (pięć z Margaret Court), grała też w singlowym finale Wimbledonu w 1968 roku. Najstarsi polscy kibice tenisa mogą pamiętać, że dwa razy (w 1965 i 1966 roku) wygrała też międzynarodowe mistrzostwa Polski. Ona także pamięta powagę tamtych chwil i przyznaje, że wtedy wszystkie nie mogły nawet marzyć, iż tenis stanie się tak globalnym sportem. Jednodolarowy banknot, który dostała za podpisanie kontraktu, oprawiła w ramki i nadal ma na ścianie sypialni.



Pomysł Federera

Virginia Slims Invitational wygrała Rosie Casals, pokonując w trzysetowym finale Judy Dalton (Billie Jean King zagrała tylko w deblu), i odebrała 1500 dolarów premii. Największym sukcesem był jednak rozgłos towarzyszący turniejowi. Wokół imprezy w Houston zrobił się większy zgiełk i pojawiło się więcej reklam niż we wszystkich kobiecych turniejach poprzedniego roku.

Firma Philip Morris podała, że od 1971 roku zacznie sponsorować cykl Virginia Slims składający się z ośmiu przystanków, z łączną pulą nagród 309 100 dolarów. Pojawiły się też nowe turnieje kobiece, było ich tyle, że King mogła zdobyć 17 tytułów i jako pierwsza kobieta zarobić ponad 100 tys. dolarów w jednym sezonie.

Już w 1973 roku w US Open zrównano nagrody dla kobiet i mężczyzn, w 2007 roku zrobili to działacze Wimbledonu, najdłużej opierający się równości płac. Dziś WTA Tour daje zarobić tenisistkom miliony.

Cała dziewiątka z 1970 roku żyje, większość wciąż aktywnie działa w tenisie. Billie Jean King ma status legendy. W 2012 roku panie znów się zebrały i zrobiły powtórnie zdjęcie z jednodolarówkami, tylko na miejscu Gladys Heldman (zmarła w 2003 roku) siadła córka Julie.

Kilka tygodni temu Roger Federer zasugerował, że w czasach pandemii koronawirusa może warto wrócić do myśli o połączeniu organizacji tenisa męskiego i kobiecego. Gdyby to się udało, panie z „Original 9" miałyby dodatkową satysfakcję.

Na początku lat 70. tenis w zachodnim świecie rozkwitał. Ogłoszony dwa lata wcześniej początek tzw. ery open oznaczał oficjalne płacenie mistrzom i mistrzyniom rakiety za pracę (nieoficjalnie wynagradzano ich od lat). Był to czas narodzin nowych gwiazd, które pojawiały się na okładkach popularnych magazynów, w reklamach prasowych i telewizyjnych. Urok tenisa przemawiał do publiczności, sponsorów i mediów, ale w latach pionierskich zdecydowanie bardziej zyskiwali na tym mężczyźni.

Pozostało 97% artykułu
Plus Minus
Bogusław Chrabota: Dlaczego broń jądrowa nie zostanie użyta
Plus Minus
„Empire of the Ants”: 103 683 zwiedza okolicę
Plus Minus
„Chłopi”: Chłopki według Reymonta
Plus Minus
„Największe idee we Wszechświecie”: Ruch jest wszystkim!
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Plus Minus
„Nieumarli”: Noc żywych bliskich