Dwa przypadki samobójcze w moim bloku. Dziwne to robi wrażenie, szczególnie że blok stoi na jednej z głównych ulic Warszawy i nie przypomina slumsu. Duża część okien wychodzi na zazielenione podwórko, gospodarz bloku jest osobą niezwykle pracowitą, uczynną. Klatki są zadbane. Straż miejska interweniuje raczej rzadko. Nie słyszy się o pijackich awanturach, rozbojach, zdewastowanych windach. Co prawda przez dwa sezony wakacyjne dawała o sobie znać ekscentryczna staruszka, która lubiła wysiadywać w oknie, głośno charczeć i odchrząkiwać, a w końcu spluwać na dół. Próby mediacji nic nie dawały, pozostało więc chodzić z parasolem lub omijać łukiem część chodnika, pod oknem starej kobiety, która zapewne w ten sposób chciała zaznaczyć swą obecność.
Można powiedzieć: dom ludzi normalnych, raczej życzliwych. Od czasów RODO, niestety, coraz bardziej anonimowych. Gdyby RODO wprowadzono kilkanaście lat temu, nie mógłbym wyczytać z listy lokatorów, że w mojej klatce mieszkali Żebrak i Król. A ja pomiędzy nimi. To znaczy nad Żebrakiem (III piętro), a pod Królem (VII). A Król był nie byle jaki, bo Król Artur. Żebrak zaś to samotna kobieta, która miała na imię Aniela. Piszę o nich w czasie przeszłym, bo dziś już oboje nie żyją. Można nawet powiedzieć: szczęśliwie nie dożyli epoki koronawirusa.
Świat w koronawirusie przypomina mi wielki zagracony barak z zabitymi oknami stojący gdzieś na odludziu. Poruszamy się w nim po omacku, bo na skutek awarii popękały wszystkie żarówki. A może po prostu odłączono prąd. Nie znamy drogi wyjścia, bo jest ciemno, a współlokatorzy podają sprzeczne komunikaty co do kierunku ewakuacji. Jeden z przewodników wskazuje drogę do wyjścia i znajduje kilku łatwowiernych. Znajdując dziurę w ścianie, robią krok do przodu i wpadają prosto do szamba. Ten, kto ich tam wysłał, wcale się tym nie martwi i twierdzi, że to zdrowa kąpiel borowinowa.
Dom stoi blisko autostrady i dziś już nikt z lokatorów nie pamięta, jak się w nim znalazł. Te kilka miesięcy przymusowego pobytu wydają się niemal wiecznością, ale najgorsze, że ten pobyt może przedłużać się w nieskończoność. W normalnych czasach trzeba by zacząć od naprawy elektryczności, by przyjrzeć się bliżej warunkom i popatrzeć na twarze lokatorów, tyle że nie ma do kogo zadzwonić, bo nie działają żadne urządzenia, a głośne wołanie o pomoc niczego nie da, bo zagłusza je świst pędzących samochodów z pobliskiej autostrady. Nie widzimy ludzi, słyszymy tylko ich szlochy i narzekania. Tych głosów jest tak wiele, że nie jesteśmy w stanie odróżnić zawodzeń realistów od szlochów hipochondryków.